piątek, 29 maja 2015

Minimalizm?

Jest wpis.
I jest z niego płynący wniosek. Szycia nie było i nie będzie.
Zdarza się. Że dość często to już inna para kaloszy, ale tym razem tak mało brakowało żebym zaliczyła wpadkę.
Wstałam raniutko, prawie bladym świtem, włączyłam komputer i postanowiłam się zainspirować. Uważne czytelniczki pamiętają, że zawsze zostawiam sobie grubą zakładkę czasu na ewentualne nieoczekiwane powroty z pracy. Tak stało się i tym razem, mimo jasnej deklaracji że chata wolna będzie.
Swoje odczekałam, w domu było cichutko, ruszyłam do pracy.
I nie wiem dlaczego, ale tym razem zaczęłam zupełnie inaczej niż to zwyczajowo bywa. Nie przytargałam materiałów przed telewizor, nie porozkładałam ich na podłodze, nie włączyłam głośno telewizora tak by słyszeć go podczas szycia.
Wbrew sobie i wczorajszym ostatecznie ostatecznym planom pracę zaczęłam od prucia sukienki , która na zwężenie czeka cały rok. Mimo że jeszcze sześć godzin wcześniej zapewniałam siebie że szkoda mojego wolnego czasu na prucie, że poprawki zawsze zajmują dużo więcej czasu, mojego cennego wolnego czasu niż szycie, a to jest nielogiczne i nieekonomiczne. Że skoro leżała cały rok to przecież może poleżeć kilka dni dłużej.
Argumenty trudne do zignorowania czy odrzucenia. A jednak.
Wstałam i zajęłam się sukienką. Poprułam, obcięłam, zwęziłam i doszłam nawet do maszyny. Nie zdążyłam tylko tyłeczka na krzesło posadzić kiedy pojawiła się kolejna myśl. Zapewne kotki nie zostały wypuszczone. Będę robić hałas szyciem, więc o ile się jeszcze nie obudziły to ja na pewno zrobię im pobudkę. Po co mają siedzieć biedne w zamknięciu skoro na zewnątrz taka ładna pogoda. Słońce świeci, zapowiada się ciepły dzień. No a skoro słońce, to powinnam też przy okazji otworzyć szklarnię. Już przy niewielkiej ilości słońca w środku szybko robi się duchota. Nie ma potrzeby męczyć pomidorki gorącem i niepotrzebnie wysuszać im ziemię. I tak trzeba to zrobić, teraz czy za godzinkę.
No to postawiłam na teraz.
Zrobię wszystko co potrzeba a potem będę mogła oddać się już w stu procentach szyciu. Zanim wyszłam, kotki się wystarczająco rozbudziły na poranny spacer a ja zdążyłam ogarnąć jeszcze kuchnię i nastawić zmywarkę.
Poleciałam otworzyć szklarnię, wracam, zdejmuje buty i jak feniks z popiołu staje przede mną w szlafroku rodziciel. WOW. SZOK.
Bo do pracy tak, oczywiście, ale nie na rano a na 14:00.
No tak, drobna różnica.
Szczególnie że na półtora godziny później zostałam przecież wynajęta na lekarską wizytę i zapewne tourne po marketach :(
To się naszyłam........
Jedyna pozytywna rzecz w tej całej sytuacji to ten mój sukienkowy anioł stróż.
Co by było, gdyby nie wcisnął mi, przecież wbrew mnie i moim planom, tej sukieneczki do korekty?
Cały poprzedni wieczór wmawiałam sobie że jej nie ruszę, że zajmę się wszystkim innym. Szyciem, wycinaniem, dopasowywaniem, nawet zaległymi sesjami w ogrodzie. Wszystkim, tylko nie tą sukienką.
A jednak.
Szczęśliwie wszystko dobrze się skończyło, o ile "dobrzem" można nazwać kolejny dzień bez szycia.

Ale nie o to dzisiaj tu jestem :)

Tak, przyznaję się.
Balówki dla Pszczółki M tak strasznie mi się spodobały, że mam problem żeby się z nimi rozstać. Wiem, wiem, nie tak miało to wyglądać. Ja miałam mieć banana na twarzy widząc radosne i rozentuzjazmowane oczęta szczęśliwej małej dziewczynki, a ona miała mieć bananka widząc to wszystko na własne oczy i trzymając już swoją własność w rączętach. Tymczasem zastanawiam się, jaką wymówkę wymyśleć, żeby była na tyle wiarygodna, żeby wszyscy w nią uwierzyli a ja sukienusie z czystym sumieniem zatrzymała.

:)  ;)  :)  ;)
Żartowałam oczywiście.
Nie w sprawie niewątpliwego uroku "żywiołków" bo rzeczywiście bardzo mi się spodobały. Na tyle, że musiałam zrobić sobie kopię w domu. Żeby był i wilk syty i owca cała no i żeby łzy smutku nie pojawiły się kiedy z sukienkami będę musiała się rozstać

:) ;) :) ;)
Znów drobny żarcik. Prawa jest niestety bardziej prozaiczna.
Dawno, dawno temu próbowałam stworzyć sukienusię na bazie body w kolorze ecru i złotą poświatą. Pamiętam że uszyłam ją całą, łącznie z dołem i wykończeniem przy szyi. Jednak to tak ze sobą kolorystycznie nie zagrało, że dół natychmiast wyprułam. Próbuje sobie przypomnieć z czego to było, i jak wyglądało ale było to tak dawno temu, i na tak krótką chwilę, że mam pustkę w głowie. Wiem tylko, że kilka dni później udało mi się wynaleźć i kupić apaszkę, która kolorystycznie miała pasować do body. Apaszka przyjechała do domu i... trafiła do pudła.
Kolor był OK, więc zadowolenie z zakupu pozostało, ale po pierwsze nie miałam pomysłu co z niej wykroić, a po drugie, ze względu na trudności z szyciem tego typu materiału, trochę od siebie odsuwałam to apaszkowe wyzwanie. 
Do czasu stworzenia "Ziemi" którą zaprezentowała Daria (ta z kwiatkami).
Ponieważ wtedy potrzebowałam dużej ilości materiału zdecydowałam się jednak zawalczyć z apaszką. Było jej na tyle dużo że spokojnie mogłam podkraść spory kawałek i nawet gdyby próba okazała się niewypałem zostałoby jej sporo na kolejne podejścia.
Niespodziewanie, przynajmniej podczas tworzenia tej kreacji materiał poddał się bez większych oporów i przykrych niespodzianek. Oczywiście wiem dlaczego. Tak został wycięty żeby szycia i ewentualnych miejsc do siepania było jak najmniej. Jednak nie ważne dlaczego, ważne że zmotywowało mnie to do dalszej pracy na apaszce, szczególnie że przy każdorazowym przerzucaniu materiału to biedne body zawsze wpadało mi w ręce i stawało się coraz większym wyrzutem sumienia.
No to się za to w końcu zabrałam.
Nie chciałam żeby nowe ubranko stała się kopią Pszczółkowego prezentu, a całkiem dobrze wyglądające przypalanie tego materiału otworzyło przede mną nowe możliwości :)
Postawiłam na koła. Materiał jest cieniutki, leciutki a jego duża ilość może sprawić że będzie też powiewać na wietrze.
Bo od Cinderell'ek mam słabość do rozwiewanych kreacji.
Szycia, umówmy się, nie było dużo :)
Ponieważ body było już gotowe, jakiekolwiek próby użycia maszyny były wykluczone, trzy falbanki (przypalone z każdej możliwej strony) i pas z kokardą doszywałam ręcznie.
Sukienka wygląda ładnie, nawet ją lubię, i co mnie zaskoczyło. Jest zupełnie inna niż ta uszyta dla Pszczółki. Pomimo użycia przecież tego samego materiału. Poprzednia jest bardzo strojna i bogata. Myślę, że ogromne znaczenie miała tu ramiączkowa falbana, choć i suto marzony dół różni się sporo nawet od trzech warstw falban wycinanych z koła :)
I dobrze że są inne. Cieszy mnie to. Choć gdyby miała wybiera ładniejszą, raczej postawiłabym na Darię.
Mówi się że im mniej tym lepiej, że minimalizm to oznaka klasy. 
W tym przypadku, czy chciałam czy nie chciałam na to właśnie postawić musiałam.

Ale co mi się podoba najbardziej.
Anja wyszła tu przepięknie. Pomimo równie minimalistycznej sesji (robionej przy pełnej obsadzie w domu).
Najwyraźniej czasem minimalizm + minimalizm = piękno

Nie przedłużając więcej zapraszam:

Kolekcja: no name
Modelki: Anja


 


















Sukienka, co widać na załączonych obrazkach, okazała się mało dynamiczna nawet przy sporym wietrze. Ale to nic. I tak mi się podoba.

P.S. Przy okazji przeprasowałam "Powietrze" w którą ubrana był Summer.
Przyznaję, że szczególnie niebieska strona została wyjątkowo pieczołowicie zaprasowana do zakładek :)
A tak wygląda po "odprasowaniu"









2 komentarze:

  1. Te kwieciste suknie powodują chęć ubrania takowej i brodzenia boso po porannej rosie....Śliczne są :) I masz rację, zupełnie inny fason pomimo podobieństwa i równie piękny, pięknie też pokazany (fryzura!) Więcej kwiecistych sukienek!!
    Odprasowane zakładki w sukni "Powietrze" według mnie nadały jej lekkości :)
    I nie strasz więcej "szycia już nie będzie" zestresowałam się:o ag

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sukienka "powietrze" nabrała nie tylko lekkości, ale też powietrza ;)
      Z fryzurą powiem tak: głupi ma zawsze szczęście :).
      Nie miałam żadnego konkretnego pomysłu. Po prostu jakoś tak samo wyszło :)
      Idzie lato ,przynajmniej to kalendarzowe, zapewne pojawią się jeszcze kwiatki w niejednym projekcie. jestem tego pewna :)

      Usuń