wtorek, 31 marca 2015

A nie mówiłam!

No i miałam rację z tym marudzeniem na wyjątkowo kiepską wiosnę tego roku, a raczej jej wielce marną podróbkę. To co jest za oknem najwyżej można nazwać "ziosną".
Napadała dziś warstwa śniegu.
Nie wierzycie?


Czy świat zwariował?
Przecież wszystkie moje zimowe buty już popakowane w pudła i pochowane. W baletkach mam latać po ośnieżonych chodnikach?
Co za fatalny brak koordynacji tam kogoś na górze z moimi ziemskimi posunięciami.
Z drugiej strony,może to wszystko sama na nas zciągnęłam.
Może ta moja masowa produkcja płaszczy przywróciła zimową arę za oknem. Oby nie.
Ja odkryłam moje balkonowe doniczki :(

No kurcze blade - jak powiadał w bajce pewien dziadek.

Druga kwestia :)
Wielki Gatsby.
Aniu, nie daje mi to spokoju. Poczucie że Cię rozczaruje nową kiecką zaczyna mnie delikatnie dociskać, żeby nie powiedzieć przytłaczać...
A tego bym bardzo nie chciała. Moja wina że w ogóle się wypeplałam, ale bardzo Was proszę nie oczekujcie zbyt wiele. To będzie tylko taka mała odskocznia od standardowych kolekcji.
Taki mini powiew odświeżanej świeżości.
Nic szczególnego i nic wyjątkowego.


I na koniec.

Jak się domyślacie kanapa jest ciągle wrzodem na tyłeczku :)
A już szczególnie od czasu pomysłu na nową sofkę. Urosło to do rozmiarów obsesji.
Miałam czekać do nowej kolekcji, miałam ją raz jeden jedyny sfotografować, ale nie dam rady. Za długo. Ten wielki wyrzut sumienia musi zniknąć z powierzchni ziemi.
A że wczoraj, wieczorową porą znów zaglądnęło do mnie słoneczko, musiałam to wykorzystać.
No i sofka miała swoje pięć minut





Może i na zdjęciach nie wygląda to aż tak beznadziejnie, ale uwierzcie mi, pilnowanie żeby nóżki kanapy stały prosto  jest irytujące. Ewidentnie widać, że siedzenie jest miękkim do dołu, miejsce na pupę jest bardzo płaskie, a szczególnie przy rogach zewnętrznych widać, że od spodu jest mięciutko.
Szew by nawet uszedł, ale i tak tamte defekty ją dyskwalifikują.  
Na razie to na tyle :)
Miłego wieczorka lub poranka życzę :*

poniedziałek, 30 marca 2015

Pół szklanki

No czasem tak bywa że ta szklanka jest do połowy pusta. Tak jest i koniec.
Nie ma co z tym walczyć, nie ma co zaprzeczać, nie ma się co okłamywać.
A jak dodać do tego zapchany nos, pękającą głowę i już dwie pod rząd nieprzespane noce wszystko jest oczywiste. Również mój depresyjny ostatni wpis..
Jednak żeby było jasne, porażka z sofą to tylko i wyłącznie moja wina i moja amatorszczyzna. Ani zapchany nochal, ani deszcz za oknem nie miały z tym nic wspólnego. Głupota, butność, zbytnia pewność siebie a przynajmniej tego co robię, przerośnięte ego i samouwielbienie pozbawione jakiejkolwiek kontroli złożyły się na to niepowodzenie. I nadal nie mogę przeżyć mojej kanapy. Jeszcze mi nie przeszło i nawet długo po rozbiórce będę zła na siebie za to partactwo najwyższej próby.
Dałam ciałka jak chyba nigdy wcześniej, albo przynajmniej dawno temu.

Jednak.....
 muszę ciągle pamiętać, że jako autorka tego tak poczytnego ;) bloga, jestem odpowiedzialna za wszystkie moje czytelniczki a przede wszystkim za Wasze samopoczucie. Nie mogę Was ciągle dołować, deprymować i zarzucać tylko złymi informacjami, zresztą muszę się Wam przyznać że (jak zwykle u mnie) pod długim prysznicem moja szklanka niespodziewanie napełniła się do połowy.
Wspominałam Wam chyba o tym że natchnienie łapie mnie właśnie najczęściej tam :)
Stworzę nową sofkę :)
Ale taką zupełnie nową na zupełnie innych zasadach konstrukcyjnych. Będzie połączeniem romantyzmu szezlonga i nowoczesności posiadanej kanapy, będzie pikowana - coś czego do tej pory nie posiadam. I jeśli głowa przewidziała wszystkie rozwiązania i ewentualne kłopoty powinno wyjść dobrze.
Jestem pełna optymizmu jeśli chodzi o ten nowy projekt :)
Idąc na fali tego całego optymizmu muszę się również pochwalić że dorobiłam się kilku nowych roślinek. I nie tylko że mam ich więcej ale również "zużyłam" do ich stworzenia wszystkie wolne elementy, które od jakiegoś czasu walały się z kąta w kąt. I więcej dodatków i większy porządek.
Zresztą, nie ma się czym chwalić bo nie świadczy to najlepiej o mnie, ale i tak mam gdzieś jeszcze skitrane listki z łodygami których nie mogę się nigdzie dokopać ;P
Oto moje ostatnie dzieła




Za zieleninę robiły tym razem sztuczne kwiatki, a kwiecie jest moją ręczną robótką z koralików i styropianowych kuleczek. Może i nie ma w rzeczywistości takiego kwiatostanu ale mi się jakoś ten pomysł bardzo podobał.
Zrobiłam również ramki z fotografiami.
Liczyłam na nieco bardziej spektakularny efekt, ale próbuję sobie wmówić że to może być problem z nienajlepszą ekspozycją, że pojedynczo, czy z innymi gadżetami będzie to wyglądało ciekawiej.
Jeśli nie, to potraktuję to jako przymiarki do czegoś fajnego, co będzie wyglądało ładnie w przyszłości :) Najważniejsze że przetestowałam zasady tworzenia


No i coś, co ostatnio w miarę mi wychodzi.
Pamiętacie dziecięce sukieneczki po 10?
Jednej już oficjalnie nie ma :) Jest za to płaszczyk ale do ostatecznego WOW brakuje mu paska i gorącego dotyku żelazka :)
No i muszę to powiedzieć.  Beti jest sztywna i plastikowa, rozchodzi się na zgrzaniach, fryz ma fatalny ale twarzyczkę...... Kocham ją



I już na sam koniec jako ciekawostkę mam dla Was news'a.
Tak się naoglądałam tej żółtej sukieneczki z koralikami aż mi się zatęskniło to takiej jednorazowej, koralikowej, pełnej przepychu kreacji. Dodatkowo w me ręce trafiła malutka puszeczka z Coca-Colą i postanowiłam że póki sukienka nie powstanie Coli nie otworzę, a bardzo ją lubię.
Także oczekujcie, oczekujcie :)

No co się kurka dzieje

Że niby wiosna...
że ptaszki śpiewają, pączki na drzewach rozkwitają, klomby pokrywają się różnobarwnym kwieciem,
temperatura rośnie w górę...
akurat
że te kilka krokusików się ostatnio pokazało?
nic nadzwyczajnego, akurat one potrafią i przez śnieg się przebić.
Ale oczywiście tyle wystarczy żeby powołując się na wiosnę ukraść nam godzinkę ze snu.
Polityka absurdu.
Na dodatek w domu działania absurdu.
Ukończyłam czwartą sofkę.
Miała być śliczna, zgrabna, elegancka. Wyszła paskuda. Na dodatek pokręcona.
Zrzucę wszystko na pośpiech i działanie pod wpływem ogromnej presji, w konspiracji na dodatek.
Nie dość że siedzenie przykleiłam do góry nogami to jeszcze oparcie poszło też odwrotnie i szycie mające się ukryć pod sklejonym siedzeniem stało się "główną ozdobą" nowej kanapy.
Mało istotne, że zamiast na mięciutkim lalki mają siedzieć na twardościach, mówi się trudno, plastikowy tyłek jakoś to zniesie. Tylko że przez te przekręcenia kanapowe nogi są przytwierdzone do mięciutkiej gąbki czyli umówmy się sofa stoi na słowo honoru.
Całość do wypieprzenia, gdyby nie jeden mały szkopuł. Bez dotykania i bez przyglądania, na wpół przymrużone oczy nie wygląda to źle...
A miałam takie ciche wewnętrzne przekonanie że każda kolejna będzie lepsza od poprzednich.
No, myliłam się.
Zaczekam ponownie do pierwszej sesji i dzieło zakończy swój żywot w śmietniku.
A skoro kanapa to porażka, pogoda to porażka, nawet wiosna to porażka na pocieszenie postanowiłam umieścić kilka fotek z chwilóweczki jeszcze z udziałem słońca.
Miałam takie pięć minut pomiędzy wysadzeniem stokrotek a pieczeniem naleśników.
Tym razem Anja żeby było sprawiedliwie, znów szyfon - bo pogoda była wietrzna. Można się nawet dopatrzeć podmuchów i nie tylko na włosach :)
Akurat to mi się udało.






 
No i cieszę się, że wyjątkowo tym razem twarz wyszła całkiem zadawalająco.

wtorek, 24 marca 2015

Ania - specjalnie na Ani życzenie

Takie rzeczy tylko u mnie :)
Wczoraj prośba o pannę w płaszczu na krześle - dzisiaj sesja.

Udała się niespodzianka?
Mam taką nadzieję....

Aniu - to było Twoje życzenie, więc musiała się tu pojawić twoja Ania. Płaszczyk moim zdanie jest słodki, szczególnie przez tą różową (celowo) podszewkę dlatego postawiłam w całości na cukierkowy look, łącznie z sukieneczką pod, bucikami i delikatnym tłem.
Nie ma mankietów :(, ale chociaż podwinęłam dla Ciebie rękawy.

Zdjęcia moim zdaniem wyszły bardzo wiosennie. To zapewne sprawka zachodzącego słońca, który pięknie zaglądnął mi przed pójściem spać w okna. Zresztą sezon wiosenny mogę w ogóle uznać a otwarty - dzisiaj roboty zewnętrzne wykonałam w bluzce z krótkim rękawem i spodniach 3/4 :)

Nie ma co przedłużać zbędnym peplaniem, na bloga wiosnę  (i niespodziankę) przynosi dziś Ania:
 
 







 

niedziela, 22 marca 2015

Kilka słów o oszczędności & nadrobienie zaległości

Jak nie pracując zarabiać kupę kasy?
Trzeba udać się na zakupy :P
Tak się ostatnio porobiło, że wyszły mi wszystkie domowe dresy z szafy. To się kilkakrotnie powiesiłam na płocie przy wzmacnianiu szklarni pozostawiając dziury wielkości palców. To gdzieś kolanem czy łokciem dotknęłam wiaderka z nierozpuszczalną farbą, to kolejne zniszczyłam przy piecu. No i tak się ostatecznie urządziłam, ze nie miałam od czwartku co na tyłek naciągnąć.
Pełna nadziei, po przecież niedawnych promocyjnych tygodniach na bieganie, na rowery, na jogę w Lidl'u, liczyłam na jakieś dresowe ostatki na półkach, a raczej w koszach, jak zauważyła kiedyś modowa blogerka z bardzo wysokich sfer w swoim mniemaniu.
No jakże się rozczarowałam.
No nie było dosłownie nic. Zero. Absolutny brak.
Musiałam zacząć poszukiwania.
W takko, zamiast dresów, w ręce wpadła mi szyfonowa tunika. Niby nic, ale i kolor zielony, i pomarańczowy, żółty i zeberka. Mało tego że tyle barw, mało tego że w rozmiarze XL, ale najważniejsze - przeceniona !!!
W H&M sportowej konfekcji w rozsądnych cenach brak, za to dziecięcy regał pęka w szwach za 10PLN. Sama nigdy w życiu nie kupiłabym swojemu dziecku takiej syntetycznej, sztucznej do granic możliwości sukienki ani za cenę wyjściową, ani nawet za te 10 zeta, za to moje Fashionistas od razu zobaczyłam w dopasowanym kostiumie ze spodniami rurkami, lub w wersji wiosennego płaszczyka.
Nawet się nie zastanawiałam :)
I takim cudem wydając kasę zaoszczędziłam, czyli zarobiłam łącznie - UWAGA  189,70 PLN.
Taką mam głowę do interesów. No i taka zaradna jestem :)
Poniżej niezbity dowód na te moje oszczędności
I jeszcze kilka cekinów się trafiło :)

 

Ostatnio obiecywałam również, że jak tylko uda mi się uszyć płaszczyk od razu się z Wami tym podzielę. Trochę mi to zajęło - ale raczej dzielenie niż szycie, bo mając dobry wykrój z takim niepodszewkowym płaszczem zajmuje to w zasadzie około dwóch-trzech godzin, z podszewką niestety dwa razy dłużej.
Ja już wykrój mam.
I jak zwykle swoim starym zwyczajem, bo przecież ja - dźwięcząca jako ten cymbał jestem, rzuciłam się od razu na półhurt. Wykrój okazał się prawie bardzo dobry, ale jak mówi reklama prawie robi wielką różnicę. Płaszczyki ujdą w tłoku, ale mogłyby mieć mniej głębokie dekolty i trochę więcej szwu na ramionach. Oczywiście fajniej byłoby przekonać się o tym przy pierwszej sztuce i pozostałe dwie mieć już ulepszone, ale....... ja na swoich błędach się nie uczę, co udowadniam na tym blogu z żelazną konsekwencją :)
Brakuje tylko zapięć, ale nic fajnego czy rozsądnego do głowy mi nie przychodzi :(




P.S.  Trochę głupio mieć płaszcz z krześlanej obiciówki :) ale postaram się nie fotografować tego w swoim towarzystwie :P
Po prostu ten materiał jest bardzo delikatny i zupełnie się nie pruje/siepie wiec szyć z niego to czysta przyjemność.
P.S. 2  Jeden płaszczyk pojawi się w drugiej odsłonie 50 shades


Jak pisałam już w komentarzach, lalkowe blogi, oczywiście te, które nie są tworzone tylko po to by zaprezentować kolejną kolekcjonerską lalkę w pudełku (nierozpakowane warte są dużo więcej) są pełne lalkowych mebelków.
Duże dziewczynki, w przeciwieństwie do małych, dla których niekoniecznie ważna jest sofa, czy komoda a łóżko bo lala musi chodzić spać, skupiają się raczej na wyposażeniu salonów, jadalni, sklepu z butami, ubraniami, salonu fryzjerskiego, ganku przed domem czy ogrodu.
Takie wypełnione mebelkami tło daje oczywiście dużo większe możliwości jeśli chodzi o pozowanie lalek. Można je posadzić, położyć, oprzeć, podeprzeć, przysłonić, odsłonić. Przy pozowaniu grupowym staje się to nawet niezbędne.
Dodatkowo taki zminiaturyzowany świat  otaczający laki potęguje złudzenie realnego życia plastikowych dam. Widząc w tle bukiet kwiatków, świeczkę na kominku, otwartą książkę (muszę się zdecydowanie i za to zabrać :)) niedbale rzuconą w kąt poduszkę zapomina się że to wszystko to zwykłe, bardziej lub mniej zabawki. 
Nawet mała bombeczka nabiera na takich zdjęciach magii :)
Dlatego też siedzę w tych pierdółkach i dalej kombinuję, coby ożywić w przyszłości kolejne sesje.
I tak: 
Jak już wspominałam wcześniej - narożnik uległ zniszczeniu. Choć przyznam że wracając do sesji Anastasia, pod wpływem pojedynczych zdjęć przez głowę przechodzi żal, że to rozwaliłam. Ale to są pojedyncze zdjęcia. Liczę że nowa wersja wyjdzie jeszcze lepsza.


Szkielet został już zmodyfikowany i czeka teraz na obicie


P.S. - to chyba pierwszy raz kiedy pokazuję etapy produkcji mebli obiciowych :).

No i mój nowy mebelek - Aniu, dodałam klej na końcach - i tak jak miałam nadzieję zadziałać, wzmocnił stabilność nóg, jednak zostawił swój ślad i muszę jeszcze się zastanowić, czy próbować to zakryć (i zaryzykować jeszcze pogorszeniem efektu wizualnego) czy zostawić tak jak jest. Ale nogi są już zdecydowanie mocniejsze.

P.S.  Na zdjęciu nogi wyszły trochę krzywawo, w realu wygląda to lepiej :)

Żeby nie mieć pustych przebiegów dodatkowo chwalę się poduchami z gwiazdkami (trochę świąteczne, zobaczę jak zagrają z nowymi obiciami) no i moimi gerberami. Robi się je bardzo szybko, musiałam tylko zaopatrzyć się w dziurkacz z kwiatowym motywem, plastikowe teczki do dokumentów i genialny zielony drucik od chińczyka za 3 zeta. Jeszcze odrobina kleju, zielonej pianki i kawy i mam gotowy bukiet.

A tak wyglądają na wolności :)


Pozdrawiam wiosennie

!!!!!!!!!!!
P.S. Na stronie filmweb'u jest drugi konkurs kopciuszkowy, jedyny otwarty - można wygrać jedną z lal które wam wcześniej prezentowałam.
Trzeba tylko napisać jaką postać bajkową lubię najbardziej.
Tak bym chciała wygrać :(

czwartek, 19 marca 2015

Wiosna - zielony każdy krzak

Tak w zasadzie, o ani jeden krzak nie jest jeszcze zielony, ani nie ma jeszcze kalendarzowej wiosny, a nawet trudno poczuć wiosnę w powietrzu. Niestety silne wiatry jakoś nie chcą nam odpuszczać przez co na dworze jest nadal bardzo zimno.
Za to słońce coraz częściej wpada, zostając na chwil parę i to jest optymistyczne. Bo nie dość że kości lepiej się czują to z taką lekką nieśmiałością, ale jednak, zaczynają kiełkować roślinki a u mnie osobiście urosły krokusy. Może nie krokusy a bardziej krokuski, mini krokusiki, jednak co kwiat to kwiat., bez względu na osiągane rozmiary. Dwa dni temu wyszłam nawet z aparatem żeby uwiecznić te pierwsze dowody nadchodzącego ciepła ale zaraz pożałowałam trochę że nie mogą towarzyszyć mi lale. Ubrać lalkę w kolorze kwiatka i zrobić kilka fajnych zdjęć. To by było coś naprawdę wiosenno- optymistycznego.
No i tu dzisiaj taka niespodzianka....
Grupowo wybrano się po zakup świniaczka. Nie popieram i nie pochwalam fabryk śmierci, ale tyle mojego co powiem :( Nic więcej.
Natomiast bez względu co o tym myślę i jakie mam na ten temat zdanie to zawsze dziesięć minut drogi w jedną stronę, kolejne tyle na zakup no i drogę powrotną. Razem można liczyć na pół godziny. Akurat czas na spontaniczną mini sesję.
I jak tu przepuścić taką okazję skoro kwiatki pod nosem, słońce nad głową, bateria w aparacie świeżo naładowana. Grzechem byłoby przepuścić taką okazję.
Wyskoczyłam z łóżka jak poparzona, odczekałam kilka chwil na ewentualne zawrócenie się po kasę, dowód czy telefon, dorwałam do pudła z ubrankami wciągnęłam co było pod ręką i bardzo szybko się zakłada, narzuciłam na siebie kurtkę i wyleciałam w plener.
I przy okazji dowiedziałam się dwóch ciekawych rzeczy.
Po pierwsze - lalka też może ranić. Dosłownie. Fizycznie. Do krwi.
No nie wiem jakim cudem, w trakcie transportu, zanim doszłam do pierwszego kwiatka, Daria, a dokładniej dolna część jej korpusu, pozbawiła mnie skóry w okolicach bioder. Zrobiła mi dwie krwawe rany. Zachodzę w głowę jak to się mogło stać i czym to się mogło stać, przecież dziewczyna jest niezwykle opływowa i gładka.... a jednak. Takie rzeczy tylko u mnie.
A po drugie - krokusy też chodzą spać. I zdecydowanie nie są rannymi ptaszkami jeśli chodzi o wstawanie. No i przez to nie mogłam oddać ich całego piękna. No niestety, pewnych rzeczy nie przeskoczę, a że zależało mi na małej niespodziance dla Was musiałam iść na kompromis.











Niestety dziewczyny są znów w sukienkach, bo po pierwsze nie trzeba dobierać dołu do góry i odwrotnie (w moim przypadku duża oszczędność czasu, a  o ile mniej wątpliwości i niepewności :) ) a poza tym bardzo szybko się je wciąga.
Z tego też powodu, pomimo jeszcze zimnej porannej aury nie mają na sobie żadnego sweterka, palta czy chociażby narzutki. Liczę że i tak się nie przeziębią
Kolory też nie najlepiej trafione :(
Chciałam żeby ubranka były w kolorach krokusów. Kwiatki a obok nich kopia barw na sukienkach. Taki twórczy zamysł.
Dlatego na sesji jest kiecka biało-fioletowa, tu by grało.
Zieleń pojawiła się w zastępstwie bieli. Wiedziałam, że nie mam nic białego.
No i liczyłam na wersję żółtej sukienki - tej z sesji w jarmużu. Trzy ubranka ale ten sam styl, paleta barw odwzorowująca naturę.
Chciałam dobrze, wyszło jak zwykle.
Nie założyłam że Pani ogrodniczka połączy fiolet z żółcią, połączy biel z żółcią, ale nigdzie fioletu z bielą :) Żółta sukienka też przepadła bez wieści. No może nie tak bez wieści - podejrzewam że zakwalifikowałam ją do pudełeczka "użyte do sesji" ale nie było czasu na poszukiwania zaginionej kreacji. W mojej sytuacji każda sekunda się liczy, dlatego ten dziwny cekinowy twór nie pasujący do reszty :)
No i ten wszędobylski czarnoziem. Też jakoś tak liczyłam na to że krokusy wyrosną z estetycznej trawki a nie kawałka brudnej ziemi.

Po prostu traktujcie to jako zbiór przypadkowych fotek :)

A na koniec to, co już powoli staje się u nas normą.
Mały psuj sesjowy wpadł na kontrolę :)