sobota, 30 maja 2015

Wyzwanie czyli "brakuje mi krzesełek"

czyli ponownie ręczna robótka dla malutkich fashionistek.

Jedni podejmują wyzwania w pracy, inni w ekstremalnych reality shows. Są tacy co podejmują wyzwania w związkach i tacy co podejmują wyzwania actimel'a.
Ja podjęłam wyzwanie czterolatki.
Pszczółka, posiadając już nieco nieudaną sofę i stolik do kawy wykombinowała, że brak jej przecież krzeseł. O stole, co ciekawe, nic nie wspomniała.
Może rezolutnie wykombinowała, że ciocia powinna się domyśleć że skoro zamawia krzesła to stół jest tak oczywisty że należałoby dotworzyć go bez zbędnego proszenia, a może stwierdziła że pakiecik to zbyt duże życzenie i wypada rozbić go na dwa etapy :)
Nie, Pszczółka ma zaledwie cztery latka wiec co w głowie to na języku. Bez zbędnego kombinowania i kluczenia. Na pewno założyła że krzesła powinny pasować do kawowego stolika.
I oczywiście ciągle pamiętam że przy czterech wiosenkach na karku bywa że "chcę" jest niezwykle chwilowe i ulotne, że chwilowe fanaberie na kartonowe meble szybko mogą zostać porzucone w kąt na wieczne ignorowanie.  Ostatecznie komplet może nawet do Pszczółki nie dotrzeć.
Chodzi o to że ja potraktowałam to wyjątkowo osobiście.
Pamiętacie moje krzesła. Choć na pozór wyglądają dość solidnie, przyzwoicie i nawet elegancko, są  delikatne i kruche jak rzeźby lodowe. A ilość pracy jaką w nie włożyłam jest absolutnie nieproporcjonalna do efektu końcowego.
Cały czas zastanawiam się nad ich nową ulepszona wersją, jak widać bezskutecznie, a tu.... hasło : stabilne, nieskomplikowane, tanie i łatwe w stworzeniu krzesełka.
Kto by się tego nie podjął??
Na dodatek, co odczytuję jako niebiańskie znaki, w pierwszym sklepie w którym stanęła moja noga oczom mym ukazała się cudowna tekturowa tacuszka w białym kolorze. Nie dość, że tacka, czyli prawie czysty wielki kawał tektury falistej, to na dodatek z mikrofalą :)
Bo co jak co, ale na tekturze to ja się znam :) I nie tylko z racji stworzenia kilku mebelków. Za mną przemawiają lata doświadczeń :)
Mikrofala to taka malutka, malusieńka falka pomiędzy dwoma arkuszami papieru. Dla produkcji przemysłowej to najsłabszy rodzaj tektury, nie ma tu mowy żeby utrzymała telewizor, piętnaście kilo jabłek czy stolik lack z IKEA.
Ale za to świetnie sprawdza się w mikro skali. Ta mini falka, która jest odpowiedzialna właśnie za wytrzymałość tektury jest na tyle drobniutka i gęsta, że świetnie trzyma formę w lalkowych mebelkach.
I właśnie w tym momencie wpadła w moje ręce, choć polowałam na nią od dawna. Przypadek czy zrządzenie losu?
Ja postawiłam na to drugie i zanim dotarłam do domu plany były gotowe w głowie.

No to zabieramy się do pracy:

Moje krzesełka mają szerokość 5 centymetrów. Spokojnie mogłoby być o centymetr więcej, ale tekturowa tacka podzielona przez 5 dawała mi 6 pasków - 4 sztuki na same krzesełka i 2 sztuki na wzmocnienia i tylko centymetr odpadu. Najważniejsze było dobre dopasowanie przyszłego krzesła do rozmiarów lalki. Nie bawiłam się tu w linijki. Wzięłam lalkę i w zasadzie na niej, a dokładniej pod nią :) zaginałam tekturę na wysokość nóg, szerokość siedzenia i wysokość oparcia. Reszta paska wracała  jako wzmocnienie oparcia a dalej tylne nogi.


Zagięcia powtórzyłam na pozostałych trzech paskach


 Dwie warstwy oparcia (tył i przód) skleiłam, a z dodatkowych dwóch pasków wycięłam wzmocnienie na nogi i siedzenie dla wszystkich czterech krzeseł (przy okazji polepszyło to również stabilność oparcia).
Na zdjęciach widać że przednie nogi trochę się rozjeżdżają więc na tym etapie wiadomo już było, że będzie potrzebne tam dodatkowe wsparcie. Ale przewidziałam to już na etapie projektowania. W końcu doświadczenie z pierwszej produkcji nie poszło w las.
Fashionistka całkiem fajnie "wpasowała" się w siedzenie


Natomiast z nieruchomą lalą wygląda to trochę gorzej.
Nawet trudno nazwać to siedzeniem, ale z pewnością kuper znajduje się na krześle :P
Fashionistki dużo trudniej ubrać, szybko się rozregulowują na wszystkich stawach, ale w pozycji siedzącej prezentują się nieporównywalnie lepiej.

 
Kolejne krzesełka się sklejały a ja zajęłam się podpórką dla nóg.
Ach, zapomniałam powiedzieć, że nie będą to tradycyjne krzesełka na czterech samodzielnych nogach. Postanowiłam nadać im nowoczesny rys :)
No i jak zwykle względy praktyczne. Nogi w jednej płaszczyźnie są znacznie bardziej wytrzymałe :)  
Podpórki to nic innego jak cieniutki kawałek tektury wzmacniany kawałeczkiem drewienka z podkładki na stół (w życiu realnym).
 


 Niedawno w domu odkryłam ozdobną rolkę tapety na klej zakupioną chyba z pięć lat temu, mając nadzieję, że w niedalekiej przyszłości pięknie przyozdobię sobie nią jakieś pomieszczonko. Albo dam siostrze na przyozdobienie jej pomieszczonek. Plan nie wypalił, rolka leżała bezużytecznie. Aż postanowiłam wykleić nią moje przyszłe krzesła. Może nie jest to najbardziej dziewczęcy motyw i kolory, ale liczyłam na to ze mebelki będą miały klasę
 




I jak?
Nie mam oczywiście aspiracji żeby mebelki w tej wersji trafiły do lalkowych magazynów w temacie stylowych wnętrz, ale jako wyposażenie dziecięcych domków dla lalek...
Mam oczywiście na myśli dzieci dziecięce, normalne, zwyczajne a nie córki mam kolekcjonerek.
Jak dla mnie, na to zaangażowanie pracy i materiału  jakiego zostały zrobione, efekt końcowy jest przyzwoity.

Do kompletu jest oczywiście i stół, ale to już w następnym wpisie, bo tym razem nie obyło się bez wpadek i niespodziewanych zmian akcji :).

Do zobaczenia wkrótce.

P.S. zapomniałabym, ta produkcja zainspirowała mnie do zbudowania następnych krzeseł, dla mnie, również z tektury, nieco podobnych, ale różniących się od tego projektu no i koniecznie oklejony białą okleiną z połyskiem (której oczywiście nie posiadam) jako imitacja plastiku.

piątek, 29 maja 2015

Minimalizm?

Jest wpis.
I jest z niego płynący wniosek. Szycia nie było i nie będzie.
Zdarza się. Że dość często to już inna para kaloszy, ale tym razem tak mało brakowało żebym zaliczyła wpadkę.
Wstałam raniutko, prawie bladym świtem, włączyłam komputer i postanowiłam się zainspirować. Uważne czytelniczki pamiętają, że zawsze zostawiam sobie grubą zakładkę czasu na ewentualne nieoczekiwane powroty z pracy. Tak stało się i tym razem, mimo jasnej deklaracji że chata wolna będzie.
Swoje odczekałam, w domu było cichutko, ruszyłam do pracy.
I nie wiem dlaczego, ale tym razem zaczęłam zupełnie inaczej niż to zwyczajowo bywa. Nie przytargałam materiałów przed telewizor, nie porozkładałam ich na podłodze, nie włączyłam głośno telewizora tak by słyszeć go podczas szycia.
Wbrew sobie i wczorajszym ostatecznie ostatecznym planom pracę zaczęłam od prucia sukienki , która na zwężenie czeka cały rok. Mimo że jeszcze sześć godzin wcześniej zapewniałam siebie że szkoda mojego wolnego czasu na prucie, że poprawki zawsze zajmują dużo więcej czasu, mojego cennego wolnego czasu niż szycie, a to jest nielogiczne i nieekonomiczne. Że skoro leżała cały rok to przecież może poleżeć kilka dni dłużej.
Argumenty trudne do zignorowania czy odrzucenia. A jednak.
Wstałam i zajęłam się sukienką. Poprułam, obcięłam, zwęziłam i doszłam nawet do maszyny. Nie zdążyłam tylko tyłeczka na krzesło posadzić kiedy pojawiła się kolejna myśl. Zapewne kotki nie zostały wypuszczone. Będę robić hałas szyciem, więc o ile się jeszcze nie obudziły to ja na pewno zrobię im pobudkę. Po co mają siedzieć biedne w zamknięciu skoro na zewnątrz taka ładna pogoda. Słońce świeci, zapowiada się ciepły dzień. No a skoro słońce, to powinnam też przy okazji otworzyć szklarnię. Już przy niewielkiej ilości słońca w środku szybko robi się duchota. Nie ma potrzeby męczyć pomidorki gorącem i niepotrzebnie wysuszać im ziemię. I tak trzeba to zrobić, teraz czy za godzinkę.
No to postawiłam na teraz.
Zrobię wszystko co potrzeba a potem będę mogła oddać się już w stu procentach szyciu. Zanim wyszłam, kotki się wystarczająco rozbudziły na poranny spacer a ja zdążyłam ogarnąć jeszcze kuchnię i nastawić zmywarkę.
Poleciałam otworzyć szklarnię, wracam, zdejmuje buty i jak feniks z popiołu staje przede mną w szlafroku rodziciel. WOW. SZOK.
Bo do pracy tak, oczywiście, ale nie na rano a na 14:00.
No tak, drobna różnica.
Szczególnie że na półtora godziny później zostałam przecież wynajęta na lekarską wizytę i zapewne tourne po marketach :(
To się naszyłam........
Jedyna pozytywna rzecz w tej całej sytuacji to ten mój sukienkowy anioł stróż.
Co by było, gdyby nie wcisnął mi, przecież wbrew mnie i moim planom, tej sukieneczki do korekty?
Cały poprzedni wieczór wmawiałam sobie że jej nie ruszę, że zajmę się wszystkim innym. Szyciem, wycinaniem, dopasowywaniem, nawet zaległymi sesjami w ogrodzie. Wszystkim, tylko nie tą sukienką.
A jednak.
Szczęśliwie wszystko dobrze się skończyło, o ile "dobrzem" można nazwać kolejny dzień bez szycia.

Ale nie o to dzisiaj tu jestem :)

Tak, przyznaję się.
Balówki dla Pszczółki M tak strasznie mi się spodobały, że mam problem żeby się z nimi rozstać. Wiem, wiem, nie tak miało to wyglądać. Ja miałam mieć banana na twarzy widząc radosne i rozentuzjazmowane oczęta szczęśliwej małej dziewczynki, a ona miała mieć bananka widząc to wszystko na własne oczy i trzymając już swoją własność w rączętach. Tymczasem zastanawiam się, jaką wymówkę wymyśleć, żeby była na tyle wiarygodna, żeby wszyscy w nią uwierzyli a ja sukienusie z czystym sumieniem zatrzymała.

:)  ;)  :)  ;)
Żartowałam oczywiście.
Nie w sprawie niewątpliwego uroku "żywiołków" bo rzeczywiście bardzo mi się spodobały. Na tyle, że musiałam zrobić sobie kopię w domu. Żeby był i wilk syty i owca cała no i żeby łzy smutku nie pojawiły się kiedy z sukienkami będę musiała się rozstać

:) ;) :) ;)
Znów drobny żarcik. Prawa jest niestety bardziej prozaiczna.
Dawno, dawno temu próbowałam stworzyć sukienusię na bazie body w kolorze ecru i złotą poświatą. Pamiętam że uszyłam ją całą, łącznie z dołem i wykończeniem przy szyi. Jednak to tak ze sobą kolorystycznie nie zagrało, że dół natychmiast wyprułam. Próbuje sobie przypomnieć z czego to było, i jak wyglądało ale było to tak dawno temu, i na tak krótką chwilę, że mam pustkę w głowie. Wiem tylko, że kilka dni później udało mi się wynaleźć i kupić apaszkę, która kolorystycznie miała pasować do body. Apaszka przyjechała do domu i... trafiła do pudła.
Kolor był OK, więc zadowolenie z zakupu pozostało, ale po pierwsze nie miałam pomysłu co z niej wykroić, a po drugie, ze względu na trudności z szyciem tego typu materiału, trochę od siebie odsuwałam to apaszkowe wyzwanie. 
Do czasu stworzenia "Ziemi" którą zaprezentowała Daria (ta z kwiatkami).
Ponieważ wtedy potrzebowałam dużej ilości materiału zdecydowałam się jednak zawalczyć z apaszką. Było jej na tyle dużo że spokojnie mogłam podkraść spory kawałek i nawet gdyby próba okazała się niewypałem zostałoby jej sporo na kolejne podejścia.
Niespodziewanie, przynajmniej podczas tworzenia tej kreacji materiał poddał się bez większych oporów i przykrych niespodzianek. Oczywiście wiem dlaczego. Tak został wycięty żeby szycia i ewentualnych miejsc do siepania było jak najmniej. Jednak nie ważne dlaczego, ważne że zmotywowało mnie to do dalszej pracy na apaszce, szczególnie że przy każdorazowym przerzucaniu materiału to biedne body zawsze wpadało mi w ręce i stawało się coraz większym wyrzutem sumienia.
No to się za to w końcu zabrałam.
Nie chciałam żeby nowe ubranko stała się kopią Pszczółkowego prezentu, a całkiem dobrze wyglądające przypalanie tego materiału otworzyło przede mną nowe możliwości :)
Postawiłam na koła. Materiał jest cieniutki, leciutki a jego duża ilość może sprawić że będzie też powiewać na wietrze.
Bo od Cinderell'ek mam słabość do rozwiewanych kreacji.
Szycia, umówmy się, nie było dużo :)
Ponieważ body było już gotowe, jakiekolwiek próby użycia maszyny były wykluczone, trzy falbanki (przypalone z każdej możliwej strony) i pas z kokardą doszywałam ręcznie.
Sukienka wygląda ładnie, nawet ją lubię, i co mnie zaskoczyło. Jest zupełnie inna niż ta uszyta dla Pszczółki. Pomimo użycia przecież tego samego materiału. Poprzednia jest bardzo strojna i bogata. Myślę, że ogromne znaczenie miała tu ramiączkowa falbana, choć i suto marzony dół różni się sporo nawet od trzech warstw falban wycinanych z koła :)
I dobrze że są inne. Cieszy mnie to. Choć gdyby miała wybiera ładniejszą, raczej postawiłabym na Darię.
Mówi się że im mniej tym lepiej, że minimalizm to oznaka klasy. 
W tym przypadku, czy chciałam czy nie chciałam na to właśnie postawić musiałam.

Ale co mi się podoba najbardziej.
Anja wyszła tu przepięknie. Pomimo równie minimalistycznej sesji (robionej przy pełnej obsadzie w domu).
Najwyraźniej czasem minimalizm + minimalizm = piękno

Nie przedłużając więcej zapraszam:

Kolekcja: no name
Modelki: Anja


 


















Sukienka, co widać na załączonych obrazkach, okazała się mało dynamiczna nawet przy sporym wietrze. Ale to nic. I tak mi się podoba.

P.S. Przy okazji przeprasowałam "Powietrze" w którą ubrana był Summer.
Przyznaję, że szczególnie niebieska strona została wyjątkowo pieczołowicie zaprasowana do zakładek :)
A tak wygląda po "odprasowaniu"









środa, 27 maja 2015

Przedsmak

Zarzekam się na Siedmiu z Westeros, na miskę makaronu od Pastafarian,  czy Eywę z Pandory że to nie jest żadna złośliwość z mojej strony. I absolutnie się z Wami nie droczę.
Po prostu tak się szczęśliwe złożyło że jutro, po bardzo długiej przerwie mam wolną chatę do popołudnia.
Niestety tylko do południa bo po raz kolejny zostałam wrobiona w podwózkę do lekarza. Ale przecież tak jest zawsze. Albo nikomu niepotrzebne, bardzo niewyczekiwane odwiedziny, albo ja muszę tyłek ruszyć i innych gdzieś wozić.
Wielka szkoda, bo zmarnuję pół dnia, ale cóż zrobić. Jak się nie ma  tupetu, jak się awantur całe życie unika.....
No i w związku z tym muszę jutro szaleć z maszyną od wyjątkowo wczesnych godzin porannych. To oznacza ni mniej ni więcej że dzisiaj trzeba wcześnie się do łóżeczka położyć a nie wpisami pół nocy zarywać.
Jednak jestem dziś świeżo po sesji Anji i ona  mnie tak bardzo oczarowała, tak bardzo, bardzo że nie odmówię sobie małego spamu.





wtorek, 26 maja 2015

Ostatni żywioł & instrukcja jak go zrobić

No i nadszedł czas na powietrze.
Nie będę ukrywała, było ciężko.
Oczywiście nie z szyciem, bo to przecież kącik Pszczółki M. czyli z założenia rzeczy lekkie, łatwe i przyjemne.

Pierwotnie pomysł był na trzy różniące się od siebie sukienusie.
Głowa nie była ustawiona na tryb sztuk czterech, a tu niespodziewanie urodziła się kolekcja z jednym brakującym żywiołem.
A jak żywiołu brak, to natrętna stała się jeszcze myśl, że Pszczółka przecież ma cztery lalki, a przynajmniej na tym etapie, o takiej liczbie było mi wiadomo :),  niesprawiedliwym byłoby oblec tylko część w takie balowe ubranka. No i u mnie przecież cztery modelki....

No to się zaczęłam trudzić nad moją osobistą, prywatną wersją powietrza.  Cudnie byłoby użyć do tego czegoś niezwykle przewiewnego. Od razu do głowy przyszedł mi szyfon. W jasnych, świeżych kolorach, pocięty na poruszające się w takt powiewu wiatru elementy.
Tylko że akurat u mnie jest szyfon w butelkowej zieleni albo we wściekłym różu. No nienajlepsze kolory do tego projektu....
Mam biały tiul, ale o ile jeszcze małą białą górę przeżyję, to uważam że sukienka z bieli nie sprawdzi się w rękach małej czterolatki. I jakby się uprzeć że tiulowa krótka spódniczka jest dla mnie przewiewno-lekko- powietrzna to Pszczółka M posiada już mini z tiulu dla swoich lalek Barbie. 
No nie chciałam też wykorzystywać znów materiału z sukienki - wody, bo tylko w takiej formie wycinanek jest on lekki i przewiewny. W kawałku staje się sztywny, sterczący i kompletnie nie odpowiadający mojej wizji powietrza. 
No to kombinowałam pochylona nad materiałami w kartoniku i wykombinowałam coś satynowego.
To dosyć ryzykowny projekt, bo jedyny w wersji pół mini, a Pszczółka lubi sukienki balowe w wersji maxi. Ale za to jest ogon :)
Dość sztywny jak się w praniu, a dokładniej po zaprasowaniu okazało, i nie wiem czy odrobinę nie za sztywny na powietrze. Ale tak to bywa jak się nie posiada materiałowego sklepu pod ręką czy we własnej piwnicy.

Nie przedłużając.
Oczywiście znów bardzo Was zaskoczę stwierdzeniem że to kolejna sukienka na bazie prostokąta.
 
Do jej uszycia potrzebowałam prostokąta z bawełny i dość sporego kawałka materiału na wycięcie trzech falbanowych ogonów w trzech różnych długościach, kawałeczka ozdobnej gumowej aplikacji i ognia do podsmażenia wyciętych falbanek. W końcu Powietrze nie może być optycznie ciężkie, a na dodatek jest do dobry patent dla wszystkich nie posiadaczek maszyn do szycia.


Szerokość i długość falban zależy tylko od pomysłu. Jeśli przedobrzymy z długością, to zawsze można ją potem skrócić, natomiast jeśli chodzi o szerokość, zawsze można to podregulować zakładkami. Moja szerokość jest duża, ponieważ od początku planowałam żeby ogon składał się z zakładek.
Zaczęłam od o opalenia każdej falbany a potem zrobiłam zakładki.
Przy plisowankach czy właśnie zakładkach warto sobie materiał najpierw sfastrygować na całości. Dużo lepiej się go zszywa czy doszywa w takiej formie, no i nie ma problemu z zaprasowaniem zrobionych w ten sposób plisek czy zakładek



 
Ponieważ akurat ten model zakłada ze tył sukienki i jej boki muszą być z jednej płaszczyzny materiału, a ja byłam zbyt leniwa i zbyt niecierpliwa żeby falbany doszywać ręcznie do bawełnianej góry, postanowiłam że tym razem zszycie całej sukienki będzie z przodu. Bez problemu będę mogła maszynowo przyszyć każdą warstwę ogona, a poza tym akurat tak się udało wyciąć materiał na górę że ciekawiej wygląda na końcach tego prostokąta co zaraz zobaczycie.

Kolejne warstwy przyfastrygowałam ręcznie do górnej bazy (staram się zawsze wszystko fastrygować) tak żeby już bez niespodzianek szybko zszyć wszystko na maszynie. 
Tym razem nie doszywałam gumeczki do góry na tym etapie (kiedy bawełniany materiał jest prosty i łatwo się to doszywa) bo na biuście po zszyciu dwóch stron mogłaby się zrobić nieestetyczna gruba, wystająca gula.  Łączenie gumki zaplanowałam pod pachą, dlatego żeby gumkę wszyć sukienka musiała być wcześniej zszyta.




Następnym etapem po doszyciu ogona było zszycie sukienki i podłożenie jej obu końców.

Teraz mogłam już spokojnie doszywać ozdobna gumeczkę dopasowując ja tak, by schodziła się gdzieś w okolicy pachy,  pamiętając oczywiście o tym by gumka byłą lekko naprężona.


I to już wszystko. Sukienka jest gotowa do ubierania, przebierania i zabawy.
A tak prezentuje się zszywany przód :)




Na górze sukienki jest białe niebo z niebieskimi chmurami, jest i konstelacja gwiazd świecącym srebrem :)
Niżej jest i fragment czystego niebieskiego nieba, jest niebo lekko zamglone, jest zachmurzone, mamy kolory zachodzącego słońca, jest nawet niebo nocą. I wszechogarniająca lekkość wynikająca z zestawiania długości mini z maxi
Jednym słowem POWIETRZE
(choć niektórzy mogą tam dla odmiany zobaczyć dno oceanu czy Bałtyku :))

Bez względu na to co ostatecznie tam zobaczycie, zapraszam serdecznie do oglądania


Kolekcja: Żywioły - POWIETRZE
Modelki: Summer

 













I już na sam koniec żywioły w komplecie czyli cały zestaw jaki Pszczółka M dostanie ode mnie w najbliższym czasie.
Skrycie liczę na to, choć to strasznie egoistyczne z mojej strony, że znów usłyszę że jestem kochaną ciocią ;)