piątek, 19 września 2014

Tercet i kolekcja "Break"

Tam tara tam !!!
Bing bang bum !!!
Coming out dla Paul'a jest już niedozatrzymania.
Zapewne ucieszy to kilka czytelniczek, które już od dawna upominały się o pierwszego testosteronowca z mojej modelkowej stajni.
Udało się i właściciel 7 sztuk koszulek, 2 sztuk koszul i jednych zbyt luźnych spodni wychodzi na łamy tego bloga :)
Chłopak był bardzo cierpliwy i bezsprzecznie ma spokój, przynajmniej misia koali, skoro wytrzymał tyle czasu w tak bardzo babskim towarzystwie.
Ale wyszedł. Po raz pierwszy. I to jaki debiut..... w trójkącie :)
Po raz pierwszy również debiutuje w roli tła własna ziemia.
Teoretycznie to całkiem niezłe rozwiązanie dla zdjęć plenerowych. Ba, nie tylko plenerowych, to po prostu dobre tło dla każdego ubranka i każdej kolekcji, biorąc pod uwagę szczególnie zróżnicowanie w zagospodarowaniu tej ziemi własnej.
A jaka wygoda....
W przeciwieństwie do domowych sesji nic nie jest wywracane do góry nogami, nie ma żadnego bałaganu, znoszenia różnego rodzaju gadżetów dla urozmaicenia zatyla na fotkach, a potem półgodzinnego sprzątania. Oczywiście ten burdelik nie wykluczy pokojowych sesji w przyszłości. Absolutnie !!! Po prostu miło jest mieć "czystą" alternatywę w zapleczu :)
W przeciwieństwie do leśnych sesji nie trzeba się ubierać, pakować laleczek, martwić się czy droga w plecaku zbytnio ich nie poczochra, czy się zbytnio nie zniszczą w transporcie powrotnym. No i ta oszczędność czasu na dojście i powrót.
Szkoda tylko że poziom intymności jest na podobnym poziomie.
Tak, właśnie.
Wybrałam, znów tylko teoretycznie, odpowiednią chwilę. Jeden rodziciel w pracy, drugi od 35 minut na grzybach. Poleciałam z lalkami i aparatem w jednej dłoni, reklamóweczką w drugiej. Tak na wszelki wypadek, bo niby przezorny zawsze ubezpieczony, bo niby strzeżonego Pan Bóg strzeże, bo lepiej dmuchać na zimne. No i lepiej dmuchać a i strzeżonego czasem strzeże.
Zaczynam ja sobie cykać fotki a tu czerwona ikonka z rozładowaniem baterii zaczyna mi mrugać na ekraniku aparatu. Myślę sobie że shit, że znów pod górkę, ale to przecież nic nowego. Po prostu trzeba się spiąć i tylko odrobinę szybciej cyknąć ze 20 dobrych zdjęć.
Walczę do absolutnego wyczerpania baterii, choć dałabym głowę, że tym razem stało się to dużo szybciej niż normalnie, nieco rozczarowana z lalami udaję się w kierunku domu a tu widzę.... wujostwo pomyka w moim kierunku. To nadzorująco-donoszące.
Jak się ostatecznie kazało, bateria wyczerpała się w ostatnim odpowiednim momencie a reklamówka była jak najbardziej na miejscu.
Czy ja już nigdy nie zaznam intymności i tak strasznie wyczekiwanej samotności ??!!!
Welcome to the country - welcome to my world.


Co do samej sesji i kolekcji.
"Break" to taka przerwa od tych wszystkich sukienek, sukieneczek, szyfonów i cekinów. Odrobina sportu, luzu i wygody. Pauza na bawełniano-jersey'owy wypoczynek.
Odrobinę zainspirowała mnie kolekcja ready to wear by Ungaro.
Paul okazał się mało elastyczny.
Pracując z, umówmy się że tak je nazwę, pełnoruchomymi lalkami zapomniałam jak ciężko być może z pozowaniem półsztywniaka. Bo po euforii zakupu w domu emocje opadły. Po wyjęciu Paul'a z pudełka okazało się że ma nieruchome nogi.
No i z planowanych gorących sesji nici. Przy takiej elastyczności chłopak będzie raczej tylko sporadycznym dodatkiem do dziewczyn, a mnie czeka nowy wydatek.
Wybór dziewczyn mu towarzyszących nie był przypadkowy. To dwie lalki które przedostatnio zaliczyły wpadki. Wiem, że elfią sesją wszystko nadrobiły i udowodniły że mogą dobrze wyjść na zdjęciach, ale tym razem poprzeczka została ustawiona dużo wyżej- to sesja zbiorowa.
Wróciły z tarczą czy na tarczy?








 









Dla mnie źle nie wyszło.
Jak na zbiorówki, pod presją czasu, pod presją niezapowiedzianych gości i wizyt całkiem, całkiem.
Szkoda że leginsy Ani nie były bardziej dopasowane - te trochę pogrubiły jej nogi, ale do zaakceptowania :)



niedziela, 14 września 2014

Daria bez cekinów oraz trochę samochwalstwa

Zajęta  tym całym elfowaniem, zbieraniem szyszeczek, kopaniem ogródka, walką z zębową wiedźmą i tak złośliwie powolnie działającym programem do obróbki zdjęć, zapomniałam zupełnie o moich blogowych statystykach. A to przecież wstyd nie do opisania, w końcu bloga prowadzi ekonomiczny kontroler.
Po pierwsze najbardziej naznaczony w historii przypadkami wojennymi miesiąc stał się już rekordzistą wpisów na blogu, a przecież dopiero półmetek września, za sobą mamy (bo i ja i moje najszanowniejsze czytelniczki) już ponad 25 wpisów, to jeszcze nie jest jakaś okrągła sumka, lub jej wielokrotność, ale zawsze ćwierćmetek.
Ilości opublikowanych (nadal bez znaków wodnych, ale to jest już niezależne ode mnie, komputerek jest za słaby na działanie nowej aplikacji) zdjęć nie podam, ale już na tym etapie uważam że to byłaby również imponująca kwota.
Kto wie, czy nie pokuszę się do takich statystyk, ale jeszcze nie tutaj, jeszcze nie teraz.


Wracając do Darii - choć w jej przypadku zdjęcia zawsze mówią same za siebie. 
Już zaczynam się martwić co zrobię gdy ostatecznie ta lalkowa osteoporoza zetnie ją z prosto stojących nóżek... będzie mnie czekał przeszczep całej głowy, bo nie wyobrażam sobie rezygnacji z takiej twarzyczki.
Daria odziana jest w satynkę - kiepski materiał do szycia w mini skali, zdecydowanie.
Ale że forma odzienia nie jest wyjątkowo skomplikowana jakoś dałam sobie radę. Tak jak i w poprzednich wpisach, sukienka nie została stworzona pod konkretną kolekcję, zdecydowanie jest to 100% potwierdzeniem jedynie prób szycia. Leżała, leżała a że się kontynuacji nie doczekała, poszła z ostatnią elfką na jej elficzną sesję.


Tym razem mamy (z Darią) niespodziankę dla czytelniczek.
Las pomimo już dużej różnorodności i zmienności, ze względu na czasokres w jakim się znajdujemy, odkrył przed nami jeszcze kolejne skarby, skwapliwie wykorzystane podczas tego pozowania zarówno przez autorkę sesji jak i samą modelkę.


Dlatego, niepotrzebnie nie przedłużając, zapraszam do oglądania :)














czwartek, 11 września 2014

Elfi czas dla Summer

No i Summer się w końcu doczekała.
Nie chcę tu dramatyzować, bo w zasadzie tylko Anja jako jedyna, wskoczyła jej przed kolejkę, a przecież powód tej zamiany był niezwykle istotny.
Jedna jaskółka wiosny nie czyni, a dzień opóźnienia dramatu.


Sukieneczka w której występuje miała być częścią kolekcji "shining princess" a do sukieneczki miał powstać jeszcze granatowy dzianinowy sweterek.
Jednak
a) ze względu na przedłużające się już do miesiąca okresy urlopowe nie mam wolnego dnia na szycie,
b) byłam nawet zbyt zajęta ostatnim etapem układania polbruku i ogrodowych minipowolnych rewolucji by znaleźć czas na szycie,
c) od dawna nie miałam koncepcji na kolejne dwie sukienki,
wiec postanowiłam że do diabła z "błyszczącą królewną", w moim świecie elfiątka latają  rozczochrane, na bosaka po mokrym mchu , ale za to w plisowankach, tiulach czy cekinach. W końcu skoro wampiry już dawno porzuciły żaboty, cylindry i czarne pelerynki, to moje panny elfki mogą sobie pozwolić na lekkie różowe błyskotki na sukienkach zamiast hasać w postrzępionych filcowo-szyfonowych kieckach. Szczególnie że i planowanego i przeniesionego dnia sesji słońce dopisywało (to a propos cekinków :) ).


A co mogę powiedzieć o samej sesji i jej głównej bohaterce, tak żeby się nie powtarzać.... chyba tylko tyle że podoba się mi.
Mały rudzielec jest po prostu świetny w tym do czego został u mnie stworzony 




















Nie tak daleko od elfki do królewny

Drugim elfiątkiem jakie wybrało się ze mną do lasu jest Ania.
Jakby nie patrzeć druga lala do testów.
Już nie tak drastycznych decydujących o być czy nie być ale potwierdzających moją teorię że i super baletnicy nie w każdej spódnicy  :P
Zapominalskim przypominam że Ania ostatnio została niecelowo skazana na mały żółty koszmarek.
Róż był też odrobinę ryzykowny, w końcu niekoniecznie musi się komponować z czerwienią jej ust. Ale jak test to test.
I jakie wnioski?  Cóż widocznie każda panna B stworzona jest do pink bez względu na moldy, palety make-up'u, czy rok produkcji.
Ania znów błyszczy - i nie tylko sukienką :)


P.S. Uwielbiam kiedy lalki oprócz bycia fotogeniczną mają "plastyczne" (jak na swoje możliwości) twarze, choć brana z dołu Ania potrafi mieć kark godny strongmanów :D 





























środa, 10 września 2014

Już rok

Dokładniej rok i jeden dzień od kiedy nie ma Eli.



I gdziekolwiek teraz jesteś Elutku, ciągle mi Ciebie brak.



Pamiętam, myślę, wspominam i tęsknię.
Do zobaczenia Korzunku, gdzieś i kiedyś w przyszłości.



Test ostatniej szansy

I tak ze mną właśnie jest. Miała być rekompensata za cudne, ale co za tym poszło, w małej ilości, zdjęcia w wykonaniu Summer a do lasu poszła Anja.
Tak, tak. Niby las nie jest lekiem na każdą kolekcję, niby nie jest znów taki intymny, niby nie jest tak wygodny do pozowania modelki a ciągnie mnie tam jak wilka.
Dlaczego?
Bo pomimo tych plusów ujemnych nadal łatwiej i mniej ryzykownie jest spakować lalę głową w dół do plecaka, wdrapać się w zarośniętą knieję z dala od "szlaków transportowych", nasłuchiwać z duszą na ramieniu czy obcy nie pojawia się za plecami niż, również z duszą na ramieniu, przygotować w domu tło do sesji a potem wydawać jeszcze dziwne pstrykające odgłosy 150 razy które mogą być podstawą do domysłów, pytań czy nawet naocznego sprawdzenia cóż to się takiego dzieje na górze.
Bo ciągle, nadal i niezaprzeczalnie las, w swojej różnorodności, jako tło ma do zaoferowania dużo więcej dla sesji niż jasny blat komody.  
Dlatego myślę że "zielono mi" będzie się jeszcze długo pojawiało na tym blogu.


Wracając do Anji.
Jak już ostatnio pisałam nasze stosunki ostatnio nie należą do wzorowych. Każda kolejna sesja pokazuję Anję po prostu jako plastikową lalę i nic więcej. Zero życia na każdym zdjęciu. Moje rozczarowanie posunęło się na tyle daleko, że zaczęłam już przeglądać w internecie kandydatki na zastępstwo, co zmartwiło mnie jeszcze bardziej, bo żadnej rozsądnej platynowej blondyny o ruchliwych kończynach za rozsądną cenę nie znalazłam.
Taka patowa sytuacja. Bez wyjścia.
Jednak kiedy pakowałam Summer na jej wynagradzającą sesję pomyślałam sobie "nie".
Piękna, zawsze bajecznie i niezwykle różnorodnie wychodząca na zdjęciach lala może sobie poczekać na kolejny sukces i nienaganne zdjęcia. Ja muszę się upewnić co z Anją. Upewnić, zdecydować i zadziałać (szczególnie że to okolice moich urodzin czyli pretekst do ewentualnego urodzinowego prezentu :) ).
Wybrałam więc sukienkę pasującą do jej zimnego make-up'u, nieco inną, bardziej rokową, wpisującą się w elficki klimat, który był inspiracją dla tej sesji i.... oto efekt.


A żeby nie narzucać swojego zdania "przed", komentarz zamieściłam wyjątkowo pod zdjęciami.
Zgadzacie się ze mną?



















Dla mnie bomba.
I nie wiem co tym razem zagrało. Wizja wylotu z mojej stajni, bardziej ostry, rokowy look, zimna paleta barw współgrająca z makijażem oka, a może wszystko razem.
I choć bardzo chciałoby mi się tu napisać nieważne co zagrało, ważne że jest WOW i lalka się obroniła to jednak muszę się nad tym porządnie zastanowić.
Mało tego, po tej sesji zaczęłam również myśleć, czy nie powinnam trochę zmienić zasad mojego blogga i oprócz umieszczania mini kolekcyjek (które nie zawsze odpowiadają wszystkim modelkom) częściej wrzucać takie pojedyncze stylizacje.

Tak czy inaczej, Anja po raz pierwszy od bardzo dawna ma zmieniające się rysy twarzy na poszczególnych fotkach, jej buźka zaczęła żyć i nawet słońce które często podkreśla plastikowość lalek tym razem genialnie zagrało z pozami lalki.
Jak dla mnie test zaliczony pozytywnie a Anja wywalczyła sobie bezpieczeństwo i nietykalność na kilka kolejnych sesji .