Za oknem już po śniegu, a na blogu zdjęcia jeszcze sprzed śniegu :D
Uwierzycie, że ta sesja powstała w dniu sesji bożonarodzeniowej?
Naprawdę.
I niby taka byłam zmęczona wigilijnymi zdjęciami..... i że niby pięć godzin na kolanach, z lampkami w ręku, w tym całym burdeliku, a tu chwilę potem Anię przebrałam i hyc na dwór po kolejne fotki.
Zmęczona byłam naprawdę. Panowanie nad sześcioma niestabilnymi lalkami bez stojaków plus do tego scenografia, przez tyle czasu, jest sporym wyzwaniem. I nowa sesja jest tego najlepszym potwierdzeniem. Bo gdybym czuła się odrobinę mniej wyeksploatowana od razu rzuciłabym się do maszyny. Pamiętajcie że cały czas ciążyły mi myśli o braku wierzchniego zimowego odzienia dla lalek. Przecież w każdej chwili mógł spaść śnieg.....
Ale to trzebaby wyciągać materiały, wybierać, decydować o fasonie, wycinać, fastrygować, dopasowywać, walczyć z upływającymi niemiłosiernie minutkami. Zdecydowanie zbyt dużo na zmęczoną głowę.
Z drugiej strony szkoda resztek takiego cennego wolnego czasu bezproduktywnie marnować. A jedna lalka, jedno ubranko, jedna sesyjka nie są znów aż takim stresującym zadaniem. Zdecydowanie lżejszym od szycia i zdecydowanie wymagające dużo mniejszego zachodu.
Trzeba mieć też na uwadze, że zielony płaszczyk czekał już tyle czasu na swoją premierę i jeszcze przez moje zapominalstwo (przypomnę iż miał on odegrać główną rolę na jeden z sesji w lesie, ale z powodu walki z czasem i przeciwnościami losu w całej panice zapomniałam, że miałam go ubrać) przepadła mu sesja na tle żółtych liści.
Teraz pojawiła się okazja by go zaprezentować. Zresztą, czy Wy go jeszcze pamiętacie?
No to właśnie o tym zielonym mówię :)
Anię wybrałam celowo, ze względu na czerwień ust. Pomyślałam że będzie pasowała do tej butelkowej zieleni.
Spodnie już znacie, i to z aniowego tyłeczka (miała je na sobie w drodze do miasta), koszulka to kolejna nieudana sztuka wcześniejszej produkcji. Tej samej hurtowej, którą od jakiegoś czasu prezentuję jako buble :).
I to ten sam błąd kiepskiego dopasowania na ramionach i karku.
Tym razem Ania wpadła na przekąskę do pobliskiej ptaszkowej jadłodajni.
Skoro ptaki mogą to czemu nie ona :)
Żałuję tylko że żaden nie wpadł na sesję. To byłoby ekstra.
Wielka szkoda również, że słońce mimo wszystko nie postanowiło choć na chwilę pojawić się na nieboskłonie. Jest szaro, smutnie, jesiennie. Dobrze że chociaż jest trawa a nie błotne kałuże na ziemi.
Przy okazji chciałam też dodać, bo znów na zdjęciach tego zupełni nie widać, że sesji towarzyszył deszcz. I zamiast zostawić przepiękne krople na aniowej czuprynie, jedynie przemoczył jej kompletnie portki gdy usiadła na karmnikowym daszku.
Kolekcja: no name
Modelki: Ania
Wracając do samego płaszcza. Chyba prezentuje się całkiem nieżle na zdjęciach. Obawiałam się że będzie gorzej. A najbardziej podobają mi się te za krótkie rękawka. Nie wiem dlaczego ale uparłam się ostatnio na taką długość. Lubię kiedy rękaw koszuli czy bluzeczki wystaje spod płaszcza.
Szkoda tylko tego kiepskiego światła..... Jak tak dalej pójdzie będę musiała jeszcze raz przemyśleć kwestię noszenia ze sobą latarki (najlepiej dogębnej) na sesje.
Na koniec jeszcze raz rzut okiem na koszulę i dowód na to że mi nie wyszło. Już bez płaszcza i w warunkach domowych. Nie miałam serca żeby rozbierać dziewczynę w taką zimnicę na dworze ;D
A taka szkoda bo napracowałam się i przy kołnierzyku i przy tych żaboto-falbankach.
Blog about Barbie dolls and her clothes, furnitures and accesories. Blog o lalkach Barbie i jej ubraniach, meblach i dodatkach
środa, 27 stycznia 2016
poniedziałek, 25 stycznia 2016
Działam.... ciagle, czyli o szyciu płaszczy zimowych słów parę
Niestety bożonarodzeniowy okres prosperity skończył się dla mnie dawno temu, jeszcze przed wigilią. Te dobre czasy tak szybko nie wrócą o ile wrócą w ogóle.
Ale przecież się nie poddaję, nigdy w życiu :)
Mam nadzieję, że pamiętacie jeszcze jak pierwszy śnieg tej zimy, choć bardzo krótko trwający, przyprawił mnie niemal o palpitacje serca.
Na zewnątrz biało, wiatr, zawierucha ,a ja posiadałam tylko trzy płaszczyki: biały, łososiowy i zielony, choć ten ostatni bardziej zakwalifikowałabym do jesieni.
No jakaś katastrofa.
Żeby nie powiedzieć kryzys globalny.
Przecież moją główną siłą są sesje w plenerze. Jak mam fotografować lalki stojące po kolana w śniegu, ubrane w bezrękawe body i gołe giry.
Nie przystoi, nie wypada, nie logicznie.
I na szczęście nie trwało to aż tak długo :)
Muszę Wam się przyznać, że organizacja u mnie i samodyscyplina (w sprawie szycia dla lalek) jest na jak najwyższym poziomie.
Muszę się tylko oduczyć upychania lalkowych ubranek po wszystkich kątach przed oczami ciekawskich i nabrać nawyków upychania w dwa-trzy niewidoczne i niepodejrzewalne dla innych kątki.
Odnajdywanie takich "zagubionych" rzeczy zajmuje zdecydowanie za dużo czasu (na przykład przed chwilą zmarnowałam 30 minut na odszukanie płaszczyka z futerkiem :))
Wracając jednak do tematu.
Czy wiecie że od tamtego czasu stałam się posiadaczką czterech zimowych płaszczyków więcej? Dodatkowo dostałam przecież z Joy kurteczkę z futerkiem i mam jeszcze skrojone dwie następne kurtki pikówy.
Chciałabym ze dwie jeszcze skroić i uszyć wszystko przed nadejściem wiosny, tak by mieć okazję je w tym sezonie zaprezentować. Szczególnie chciałabym zaliczyć szycie z pikowanki. Jestem ciekawa jak to wszystko będzie wyglądało na lalkach. Bo gdyby poszło po mojej myśli, na wiosnę i latem możnaby próbować nabyć materiał po przecenach. Ale co z tych wszystkich ambitnych planów wyjdzie, czas pokaże. Najważniejsze że plany są i nawet robota czekająca na dostęp do maszyny. Na pewno każda nadarzająca się okazja nie będzie zmarnowana.
Ale bardzo się cieszę że mrozy i śnieg mnie już nie zaskoczą. W zasadzie już na tą chwile, nawet gdyby ta zima miała być zimą stulecia czy nawet pięćsetlecia, od biedy mogę ją przepękać z tymi sześcioma płaszczykami.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się nie pochwalił nówkami a przy okazji :)
Część z nich, chociażby futerkowy płaszczyk na Joy, mogliście już zobaczyć na sesjach.
Jak można zauważyć, w moich zimowych płaszczykach nie ma chodzenia na łatwiznę. Wszystko pięknie na podszeweczkach (choć przyznam że to łatwiejsze od starannego zszywania bez podszewek).
Jako ciekawostkę powiem wam też przy okazji, że każdy z nich powstał z resztek materiałów zakupionych przez rodzicielkę na swoje zimowe sukieneczki. W roli płaszczy sprawdziły się genialnie :) I choć tego nie wiesz matko - dzięki wielkie za taki podarunek, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak mnie uradowałaś ;)
Natomiast szczególnie jestem dumna z szarych płaszczyków. Materiał był tak przyjemny w szyciu, tak niesiepiący, że nie tylko radocha z szycia była ogromna, ale również ośmielił mnie do małych eksperymentów krajalniczych.
A tak wyglądają dwie kurteczki do uszycia
I choć być może wygląda to trochę jak nielogiczny i skomplikowany misz-masz, to w zasadzie jest to bułka z masłem (którą mam nadzieję schrupać w najbliżej, najbliższym czasie:) ).
A tymczasem......
zmieniając na chwilę temat.
Jakiś czas temu dostałam nienoszone kolczyki do recyclingu.
Kto by pomyślał, że w pięć minut - dosłownie - można mieć i malutką broszkę dla lalki (niestety nie mogę teraz zaprezentować) ale także bardzo fajną ozdobę na meble :)
Odrobina kleju, kawałeczek plastykowej roślinki i mam wazonik jak się patrzy :D
Ale przecież się nie poddaję, nigdy w życiu :)
Mam nadzieję, że pamiętacie jeszcze jak pierwszy śnieg tej zimy, choć bardzo krótko trwający, przyprawił mnie niemal o palpitacje serca.
Na zewnątrz biało, wiatr, zawierucha ,a ja posiadałam tylko trzy płaszczyki: biały, łososiowy i zielony, choć ten ostatni bardziej zakwalifikowałabym do jesieni.
No jakaś katastrofa.
Żeby nie powiedzieć kryzys globalny.
Przecież moją główną siłą są sesje w plenerze. Jak mam fotografować lalki stojące po kolana w śniegu, ubrane w bezrękawe body i gołe giry.
Nie przystoi, nie wypada, nie logicznie.
I na szczęście nie trwało to aż tak długo :)
Muszę Wam się przyznać, że organizacja u mnie i samodyscyplina (w sprawie szycia dla lalek) jest na jak najwyższym poziomie.
Muszę się tylko oduczyć upychania lalkowych ubranek po wszystkich kątach przed oczami ciekawskich i nabrać nawyków upychania w dwa-trzy niewidoczne i niepodejrzewalne dla innych kątki.
Odnajdywanie takich "zagubionych" rzeczy zajmuje zdecydowanie za dużo czasu (na przykład przed chwilą zmarnowałam 30 minut na odszukanie płaszczyka z futerkiem :))
Wracając jednak do tematu.
Czy wiecie że od tamtego czasu stałam się posiadaczką czterech zimowych płaszczyków więcej? Dodatkowo dostałam przecież z Joy kurteczkę z futerkiem i mam jeszcze skrojone dwie następne kurtki pikówy.
Chciałabym ze dwie jeszcze skroić i uszyć wszystko przed nadejściem wiosny, tak by mieć okazję je w tym sezonie zaprezentować. Szczególnie chciałabym zaliczyć szycie z pikowanki. Jestem ciekawa jak to wszystko będzie wyglądało na lalkach. Bo gdyby poszło po mojej myśli, na wiosnę i latem możnaby próbować nabyć materiał po przecenach. Ale co z tych wszystkich ambitnych planów wyjdzie, czas pokaże. Najważniejsze że plany są i nawet robota czekająca na dostęp do maszyny. Na pewno każda nadarzająca się okazja nie będzie zmarnowana.
Ale bardzo się cieszę że mrozy i śnieg mnie już nie zaskoczą. W zasadzie już na tą chwile, nawet gdyby ta zima miała być zimą stulecia czy nawet pięćsetlecia, od biedy mogę ją przepękać z tymi sześcioma płaszczykami.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się nie pochwalił nówkami a przy okazji :)
Część z nich, chociażby futerkowy płaszczyk na Joy, mogliście już zobaczyć na sesjach.
Jak można zauważyć, w moich zimowych płaszczykach nie ma chodzenia na łatwiznę. Wszystko pięknie na podszeweczkach (choć przyznam że to łatwiejsze od starannego zszywania bez podszewek).
Jako ciekawostkę powiem wam też przy okazji, że każdy z nich powstał z resztek materiałów zakupionych przez rodzicielkę na swoje zimowe sukieneczki. W roli płaszczy sprawdziły się genialnie :) I choć tego nie wiesz matko - dzięki wielkie za taki podarunek, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak mnie uradowałaś ;)
Natomiast szczególnie jestem dumna z szarych płaszczyków. Materiał był tak przyjemny w szyciu, tak niesiepiący, że nie tylko radocha z szycia była ogromna, ale również ośmielił mnie do małych eksperymentów krajalniczych.
A tak wyglądają dwie kurteczki do uszycia
I choć być może wygląda to trochę jak nielogiczny i skomplikowany misz-masz, to w zasadzie jest to bułka z masłem (którą mam nadzieję schrupać w najbliżej, najbliższym czasie:) ).
A tymczasem......
zmieniając na chwilę temat.
Jakiś czas temu dostałam nienoszone kolczyki do recyclingu.
Kto by pomyślał, że w pięć minut - dosłownie - można mieć i malutką broszkę dla lalki (niestety nie mogę teraz zaprezentować) ale także bardzo fajną ozdobę na meble :)
Odrobina kleju, kawałeczek plastykowej roślinki i mam wazonik jak się patrzy :D
niedziela, 24 stycznia 2016
Sylwestrowe szalenstwo
Wiem, wiem. Miało tu nie być osobistych fotek.
Wyłączne królestwo moich lal. One, one, jeszcze raz one i tylko one.
Ale kto właścicielowi zabroni :P
I to jeszcze bogatemu ..... oczywiście w pomysły :D
Mój blog, moje zasady.
Bo dzisiaj postanowiłam podzielić się z Wami zdjęciami z mojego sylwestrowego saleństwa. A co!
Mało tego że się z Wami podzielę to jeszcze uważam że wyszły całkiem, całkiem, a zabawa przy tym była przednia :)
Zobaczcie zresztą sami
Tak, a jednak nadal królestwo lal.....
W sylwestra robiłam świąteczne stroiki dla lalek :)
Oczywiście po raz sto czterdziesty trzeci popełniłam ten sam błąd - produkcję hurtową. Ale tym razem celowo i z premedytacją.
Pamiętacie jakie rozczarowanie przeżyłam zasiadając do stworzenia scenografii mojej Bożonarodzeniowej sesji? Miałam minę niczym Kevin sam w domu po użyciu kosmetyków po goleniu. Nie mam świątecznych akcentów !!!!!!
Postanowiłam wtedy, że muszę temu zaradzić na lata kolejne i to jak najszybciej. O ile będzie mi dane prowadzić dalej tego bloga, sesje bożonarodzeniowe będą pewne jak amen w pacierzu. Gadżety w tym temacie będą więc zawsze potrzebne a nawet niezbędne. I zawsze ich użyję.
Na ostatnią sesję było już za późno. To mógł być jedyny wolny dzień przed świętami kiedy byłam sama i mogłam się spokojnie oddać sesji. Nie zaryzykowałam przełożeniem terminu zdjęć. I bardzo dobrze, bo to naprawdę była ostatnia taka możliwa chwila, natomiast obiecałam sobie, że jeszcze przed świętami dorobię kilka bożonarodzeniowych gadżecików na przyszłość.
Natomiast nie ma się co oszukiwać , cokolwiek dodatkowego zaplanuje się przed świętami i tak nigdy nie wypala. Przynajmniej u mnie.
Oczywiście że od razu mogłam przygotowanie bożonarodzeniowych akcentów przełożyć sobie na kwiecień, maj, albo wrzesień, ale bałam się, że to nie zadziała. Kto letnią porą myśli o bombkach, choinkach i temu podobnych, a przede wszystkim, kto ma wtedy świąteczny nastrój i bożonarodzeniowe nastawienie. A mnie dodatkowo do zrobienia tego wszystkiego teraz, od ręki, zmotywowały małe szyszeczki, które już trzy miesiące leżały na wierzchu (żeby się nie zniszczyły i pokruszyły) i wkurzały przy każdorazowym ogarnianiu pokoju, czekając na użycie.
Jednak, jak już pisałam, przed świętami się do tego zasiąść nie udało, w święta byli goście....
Za to sylwestrowy wieczór okazał się ku temu świetną okazją.
I postanowiłam sobie, wbrew zasadzie hurtowej produkcji - czyli szybkiego wypalenia pomysłowego, że zrobię tego tyle, ile się da, nie czekając na genialne idee i pomysły. Stąd właśnie, choć bardzo starałam się aby każdy ze stroików był inny i unikalny, nie udało mi się uniknąć podobieństwa. Jednak przynajmniej tym razem byłam tego bardzo świadoma od samego początku.
Pierwszy stroik był najbardziej pracochłonny.
Chciałam żeby w ramach unikalności nie został zrobiony na bazie choinkowych gałązek. Postanowiłam zrobić go na bazie wstążkowego wieńca.
1. Wycięłam kilka obręczy z kartonowego pudełka, przykleiłam jedno na drugie po czym owinęłam to wszystko wstążeczką.
2. Do dna przykleiłam tekturowe koło do którego miałam doklejać dodatki
Drugi stroik to miał być taki "pure nature". Ekologia w czystej postaci.
Wyszło raczej ptasie gniazdo z brokatowymi jajami :) Gdyby nie trzy świeczki i kokadra trudno byłoby się doszukać stroikowych elementów.
1. Ten stroik podobnie jak pierwszy zbudowany jest na bazie obręczy tylko że tym razem owinięty jest beżowym kordonkiem. W założeniu miał być to substytut wierzbowych gałązek, ale nie wyszło. Nitka to nitka, nawet jeśli kordonkowa. Do obręczy doklejony został spód w kształcie okręgu.
2. Do kordonkowej obręczy przykleiłam kilka zasuszonych pióropuszy traw.
3. Bombki to oklejone brokatem koraliki, dorzuciłam tym razem trzy świeczki, dodałam kokardkę z wąskiej wstążki. Szyszek nie dodawałam gdyż spotęgowałoby to dodatkowo wrażenie ptasiego gniazdeczka
Trzeci stroik miał być bogatą wariacja stroika jaki posiadam, z "gałązkami choinki".
1. Wycięłam z kartonu (opakowanie po paście do zębów) okrąg i do niego naklejałam wszelkie elementy.
2. Zaczęłąm od umieszczenie w centralnym miejscu świeczki. Ponieważ miała być to solidna gruba świeca tym razem wykorzystałam atrapy własnej produkcji. Taką świecę robi się bardzo prosto. Wycinam baaaardzo długi prostokąt kolorowego papieru, nawijam go na wykałaczkę, koniec takiego zawiniętego rulonu smaruję klejem i przytwierdzam do nawiniętego rulonu. W środek wklejam kawałeczek kordonka, który służy za knot świeczki. Aby "świeczka" nabrała odrobiny woskowego połysku posmarowałam ją klejem z brokatem.
3. Bombki to także oklejone brokatem koralki. A dlaczego zawsze są brokatowe? Nie mam farbek z połyskiem (a kto widział matowe bombki), lakier do paznokci zdziera się po wyschnięciu i odchodzi płatami.
4. Ponieważ tym razem miało być na bogato dorzuciłam i szyszki i kokardę
5. Na koniec stroik "wykończyłam od dołu zielonymi drucikami ( w oryginale "pipe cleaners") imitującymi gałęzie choinkowe
Czwarty stroik był już ostatnim (i robionym trochę na siłę). Tak na szybko pomysły na coś oryginalnego wcale nie chcą za bardzo do głowy przychodzić. Rodzi się jedna idea lub dwie i na tym koniec. Gdyby nie to, że zachciało mi się jeszcze czerwieni w wydaniu bożonarodzeniowym, to nawet bym do tego nie zasiadała. Ale pomyślałam sobie, że jest spora szansa iż do następnej wigilijnej sesji mogę do stroików nie zasiąść, a czerwień jest przecież sztandarowym kolorem świąt.
1. Bazą ostatniego stroika są złote bombki (koraliki) którymi okleiłam brzeg podstawki w kształcie okręgu. Wolałabym aby to bombki były czerwone, niestety zaginął mi gdzieś taki brokat.
2. Ze względu na kolor czerwieni umieściłam w nim "świeczki" swojej produkcji (tortowe były w wersji pink). Tym razem jednak połysk nadałam im malując je czerwonym lakierem do paznokci.
3. Główną ozdobą musiały zostać czerwone sprężynki zrobione z drucika (ten sam z którego robiłam gałązki w poprzednim stroiku). Aby nadać mi kształt sprężynki nawijałam druciki na wykałaczkę.
4. Dodałam kilka suchych gałązeczek, pozostałe szyszeczki i dokleiłam kokardę (dla połysku).
Jak Wam się podobają?
Mam nadzieje że zachęciłam, a kto wie może i zainspirowałam część z Was do takiej mini dłubaninki na przyszły rok :).
Do moich bożonarodzeniowych gadżetów doszło coś jeszcze.....
W zasadzie nawet trudno mi to zdefiniować.
Tego roku ze wszystkich świątecznych pawilonów atakowały mnie eurofirany. Firma zdecydowanie zdominowała w mojej okolicy rynek ozdób bożonarodzeniowych. Spodobała mi się u nich metalowa metrowa choinka zbudowana na podstawie stożka.
Jeśli ma się dostęp do takich materiałów to żadna filozofia (żałuje, że nie zrobiłam jej zdjęcia). Pięćdziesiąt centymetrów metalowej siateczki, ukształtowanej na wzór stożka, stojącej na półmetrowej metalowej nodze. Stożkowa choinka oczywiście ozdobiona była malutkimi bombeczkami i łańcuchem choinkowym. I kto wie, gdyby nie ta badziewność ozdób (uważam ze tylko oszpeciły świetną formę choinki), kto wie, może nawet byłaby moja, ale przez nie nawet nie zaglądałam na cenę. Jednak kształt choinki w głowie pozostał.
Niedługo potem widziałam na blogu myfrogystuff (myfroggystuff.blogspot.com/)
podobną choinkę tylko że tam stożkowa forma wycięta była z tektury i owinięta włóczką.
Postanowiłam zrobić coś podobnego.
Ponieważ choinka Eurofiran była bardzo wąskim metalowym stożkiem postanowiłam zrobić taki sam kształt.
1. Stożek uformowałam z kawałka tektury, jego bok przykleiłam taśmą. Gdzieniegdzie posmarowałam stożek klejem owinęłam nieregularnie (nieco niedbale) włóczką
2. Nogę choinki zrobiłam z tektury (tak samo jak świeczki do stroików).
Wycięłam kawałek prostokątnej tektury, zwinęłam ją na wykałaczce. Gotową nogę okleiłam złotą ozdobną bibułą.
3. Za pomocą gorącego kleju od spodniej strony skleiłam czubek choinki z nogą.
4. Choinkę postanowiłam ustawić w doniczce (pastylce/kubeczku po kawie ekspresowej). Wycięłam pięć okręgów z grubej tektury o średnicy nieco mniejszej niż dno kubeczka, w każdym z okręgów wycięłam na środku dziurę (na nogę choinki).
Dół "doniczki" posmarowałam klejem na gorąco, przykleiłam pierwszą warstwę tektury, w otworze umieściłam nogę.
6. Ostatnią warstwę tektury posmarowałam zwykłym klejem biurowym i popruszyłam kawą
Tak wygadają moje choinki. I choć same w sobie wyglądają całkiem nieźle i ciekawie (lubię takie futurystyczne bożonarodzeniowe ozdoby) to ich wielkość zupełnie nie gra z lalkowa skalą. Nie wiem o czym myślałam podczas tworzenia.
OK, wiem. Chciałam żeby były to takie ozdoby które postawione obok regału nie zginą wizualnie, ale przy okazji zostaną małymi akcentami, które nie zdominują choinki. W efekcie wyszły za duże na małą ozdobę, za małe na duży akcent :)
I na razie przy lalkach nie prezentują się okazale, natomiast koło regałów nie miałam śmiałości ich postawić. Zawsze to prawie rok wierzenia i nadziei że może będzie dobrze :)
I moi drodzy czytelnicy, na tym oficjalnie kończę temat Bożego narodzenia w tym roku :)
Wyłączne królestwo moich lal. One, one, jeszcze raz one i tylko one.
Ale kto właścicielowi zabroni :P
I to jeszcze bogatemu ..... oczywiście w pomysły :D
Mój blog, moje zasady.
Bo dzisiaj postanowiłam podzielić się z Wami zdjęciami z mojego sylwestrowego saleństwa. A co!
Mało tego że się z Wami podzielę to jeszcze uważam że wyszły całkiem, całkiem, a zabawa przy tym była przednia :)
Zobaczcie zresztą sami
Tak, a jednak nadal królestwo lal.....
W sylwestra robiłam świąteczne stroiki dla lalek :)
Oczywiście po raz sto czterdziesty trzeci popełniłam ten sam błąd - produkcję hurtową. Ale tym razem celowo i z premedytacją.
Pamiętacie jakie rozczarowanie przeżyłam zasiadając do stworzenia scenografii mojej Bożonarodzeniowej sesji? Miałam minę niczym Kevin sam w domu po użyciu kosmetyków po goleniu. Nie mam świątecznych akcentów !!!!!!
Postanowiłam wtedy, że muszę temu zaradzić na lata kolejne i to jak najszybciej. O ile będzie mi dane prowadzić dalej tego bloga, sesje bożonarodzeniowe będą pewne jak amen w pacierzu. Gadżety w tym temacie będą więc zawsze potrzebne a nawet niezbędne. I zawsze ich użyję.
Na ostatnią sesję było już za późno. To mógł być jedyny wolny dzień przed świętami kiedy byłam sama i mogłam się spokojnie oddać sesji. Nie zaryzykowałam przełożeniem terminu zdjęć. I bardzo dobrze, bo to naprawdę była ostatnia taka możliwa chwila, natomiast obiecałam sobie, że jeszcze przed świętami dorobię kilka bożonarodzeniowych gadżecików na przyszłość.
Natomiast nie ma się co oszukiwać , cokolwiek dodatkowego zaplanuje się przed świętami i tak nigdy nie wypala. Przynajmniej u mnie.
Oczywiście że od razu mogłam przygotowanie bożonarodzeniowych akcentów przełożyć sobie na kwiecień, maj, albo wrzesień, ale bałam się, że to nie zadziała. Kto letnią porą myśli o bombkach, choinkach i temu podobnych, a przede wszystkim, kto ma wtedy świąteczny nastrój i bożonarodzeniowe nastawienie. A mnie dodatkowo do zrobienia tego wszystkiego teraz, od ręki, zmotywowały małe szyszeczki, które już trzy miesiące leżały na wierzchu (żeby się nie zniszczyły i pokruszyły) i wkurzały przy każdorazowym ogarnianiu pokoju, czekając na użycie.
Jednak, jak już pisałam, przed świętami się do tego zasiąść nie udało, w święta byli goście....
Za to sylwestrowy wieczór okazał się ku temu świetną okazją.
I postanowiłam sobie, wbrew zasadzie hurtowej produkcji - czyli szybkiego wypalenia pomysłowego, że zrobię tego tyle, ile się da, nie czekając na genialne idee i pomysły. Stąd właśnie, choć bardzo starałam się aby każdy ze stroików był inny i unikalny, nie udało mi się uniknąć podobieństwa. Jednak przynajmniej tym razem byłam tego bardzo świadoma od samego początku.
Pierwszy stroik był najbardziej pracochłonny.
Chciałam żeby w ramach unikalności nie został zrobiony na bazie choinkowych gałązek. Postanowiłam zrobić go na bazie wstążkowego wieńca.
1. Wycięłam kilka obręczy z kartonowego pudełka, przykleiłam jedno na drugie po czym owinęłam to wszystko wstążeczką.
2. Do dna przykleiłam tekturowe koło do którego miałam doklejać dodatki
3. Planowałam do stroików użyć świeczkowych atrap (zrobionych kiedyś przy okazji z papieru), ale że w domu posiadałam zestaw tortowych świeczek urodzinowych, a domowa produkcja nie uwzględniała świeczek białych, do tego stroika wybrałam prawdziwą świeczkę na torty. Sam wieniec okazał się bardzo gruby i zrezygnowałam z bombek ozdabiając go tylko gałązkami pomalowanymi białą farbą akwarelową i obklejonymi brokatem, oraz trzema szyszkami ozdobionymi brokatowym lakierem do paznokci.
Drugi stroik to miał być taki "pure nature". Ekologia w czystej postaci.
Wyszło raczej ptasie gniazdo z brokatowymi jajami :) Gdyby nie trzy świeczki i kokadra trudno byłoby się doszukać stroikowych elementów.
1. Ten stroik podobnie jak pierwszy zbudowany jest na bazie obręczy tylko że tym razem owinięty jest beżowym kordonkiem. W założeniu miał być to substytut wierzbowych gałązek, ale nie wyszło. Nitka to nitka, nawet jeśli kordonkowa. Do obręczy doklejony został spód w kształcie okręgu.
2. Do kordonkowej obręczy przykleiłam kilka zasuszonych pióropuszy traw.
3. Bombki to oklejone brokatem koraliki, dorzuciłam tym razem trzy świeczki, dodałam kokardkę z wąskiej wstążki. Szyszek nie dodawałam gdyż spotęgowałoby to dodatkowo wrażenie ptasiego gniazdeczka
Trzeci stroik miał być bogatą wariacja stroika jaki posiadam, z "gałązkami choinki".
1. Wycięłam z kartonu (opakowanie po paście do zębów) okrąg i do niego naklejałam wszelkie elementy.
2. Zaczęłąm od umieszczenie w centralnym miejscu świeczki. Ponieważ miała być to solidna gruba świeca tym razem wykorzystałam atrapy własnej produkcji. Taką świecę robi się bardzo prosto. Wycinam baaaardzo długi prostokąt kolorowego papieru, nawijam go na wykałaczkę, koniec takiego zawiniętego rulonu smaruję klejem i przytwierdzam do nawiniętego rulonu. W środek wklejam kawałeczek kordonka, który służy za knot świeczki. Aby "świeczka" nabrała odrobiny woskowego połysku posmarowałam ją klejem z brokatem.
3. Bombki to także oklejone brokatem koralki. A dlaczego zawsze są brokatowe? Nie mam farbek z połyskiem (a kto widział matowe bombki), lakier do paznokci zdziera się po wyschnięciu i odchodzi płatami.
4. Ponieważ tym razem miało być na bogato dorzuciłam i szyszki i kokardę
5. Na koniec stroik "wykończyłam od dołu zielonymi drucikami ( w oryginale "pipe cleaners") imitującymi gałęzie choinkowe
Czwarty stroik był już ostatnim (i robionym trochę na siłę). Tak na szybko pomysły na coś oryginalnego wcale nie chcą za bardzo do głowy przychodzić. Rodzi się jedna idea lub dwie i na tym koniec. Gdyby nie to, że zachciało mi się jeszcze czerwieni w wydaniu bożonarodzeniowym, to nawet bym do tego nie zasiadała. Ale pomyślałam sobie, że jest spora szansa iż do następnej wigilijnej sesji mogę do stroików nie zasiąść, a czerwień jest przecież sztandarowym kolorem świąt.
1. Bazą ostatniego stroika są złote bombki (koraliki) którymi okleiłam brzeg podstawki w kształcie okręgu. Wolałabym aby to bombki były czerwone, niestety zaginął mi gdzieś taki brokat.
2. Ze względu na kolor czerwieni umieściłam w nim "świeczki" swojej produkcji (tortowe były w wersji pink). Tym razem jednak połysk nadałam im malując je czerwonym lakierem do paznokci.
3. Główną ozdobą musiały zostać czerwone sprężynki zrobione z drucika (ten sam z którego robiłam gałązki w poprzednim stroiku). Aby nadać mi kształt sprężynki nawijałam druciki na wykałaczkę.
4. Dodałam kilka suchych gałązeczek, pozostałe szyszeczki i dokleiłam kokardę (dla połysku).
Jak Wam się podobają?
Mam nadzieje że zachęciłam, a kto wie może i zainspirowałam część z Was do takiej mini dłubaninki na przyszły rok :).
Do moich bożonarodzeniowych gadżetów doszło coś jeszcze.....
W zasadzie nawet trudno mi to zdefiniować.
Tego roku ze wszystkich świątecznych pawilonów atakowały mnie eurofirany. Firma zdecydowanie zdominowała w mojej okolicy rynek ozdób bożonarodzeniowych. Spodobała mi się u nich metalowa metrowa choinka zbudowana na podstawie stożka.
Jeśli ma się dostęp do takich materiałów to żadna filozofia (żałuje, że nie zrobiłam jej zdjęcia). Pięćdziesiąt centymetrów metalowej siateczki, ukształtowanej na wzór stożka, stojącej na półmetrowej metalowej nodze. Stożkowa choinka oczywiście ozdobiona była malutkimi bombeczkami i łańcuchem choinkowym. I kto wie, gdyby nie ta badziewność ozdób (uważam ze tylko oszpeciły świetną formę choinki), kto wie, może nawet byłaby moja, ale przez nie nawet nie zaglądałam na cenę. Jednak kształt choinki w głowie pozostał.
Niedługo potem widziałam na blogu myfrogystuff (myfroggystuff.blogspot.com/)
podobną choinkę tylko że tam stożkowa forma wycięta była z tektury i owinięta włóczką.
Postanowiłam zrobić coś podobnego.
Ponieważ choinka Eurofiran była bardzo wąskim metalowym stożkiem postanowiłam zrobić taki sam kształt.
1. Stożek uformowałam z kawałka tektury, jego bok przykleiłam taśmą. Gdzieniegdzie posmarowałam stożek klejem owinęłam nieregularnie (nieco niedbale) włóczką
2. Nogę choinki zrobiłam z tektury (tak samo jak świeczki do stroików).
Wycięłam kawałek prostokątnej tektury, zwinęłam ją na wykałaczce. Gotową nogę okleiłam złotą ozdobną bibułą.
3. Za pomocą gorącego kleju od spodniej strony skleiłam czubek choinki z nogą.
4. Choinkę postanowiłam ustawić w doniczce (pastylce/kubeczku po kawie ekspresowej). Wycięłam pięć okręgów z grubej tektury o średnicy nieco mniejszej niż dno kubeczka, w każdym z okręgów wycięłam na środku dziurę (na nogę choinki).
Dół "doniczki" posmarowałam klejem na gorąco, przykleiłam pierwszą warstwę tektury, w otworze umieściłam nogę.
5. Pozostałe okręgi, które jeszcze przed przyklejeniem choinki do dna, zostały założone na nogę, przyklejałam warstwa do warstwy, tak by choinka była stabilna
6. Ostatnią warstwę tektury posmarowałam zwykłym klejem biurowym i popruszyłam kawą
Tak wygadają moje choinki. I choć same w sobie wyglądają całkiem nieźle i ciekawie (lubię takie futurystyczne bożonarodzeniowe ozdoby) to ich wielkość zupełnie nie gra z lalkowa skalą. Nie wiem o czym myślałam podczas tworzenia.
OK, wiem. Chciałam żeby były to takie ozdoby które postawione obok regału nie zginą wizualnie, ale przy okazji zostaną małymi akcentami, które nie zdominują choinki. W efekcie wyszły za duże na małą ozdobę, za małe na duży akcent :)
I na razie przy lalkach nie prezentują się okazale, natomiast koło regałów nie miałam śmiałości ich postawić. Zawsze to prawie rok wierzenia i nadziei że może będzie dobrze :)
I moi drodzy czytelnicy, na tym oficjalnie kończę temat Bożego narodzenia w tym roku :)
czwartek, 21 stycznia 2016
Uparty osioł - czyli jak zdecydowanie nie ubierać lalek
Jestem jaka jestem.
Beznadziejnie głupia, z toną kompleksów, mnóstwem ograniczeń w swojej głowie, ale przede wszystkim jestem uparta jak osioł, a nawet całe ich stado.
Joy ma kiepską sesję przy szarudze?
To docykamy jeszcze parę fotek późnym wieczorem lub dnia następnego. W tym samym zestawie, bo przecież nie ma złych zdjęć i kiepskich modelek. Czasem tylko bywają beznadziejni fotografowie-amatorzy.
No właśnie, to cała ja.
I dlatego przeze mnie, macie tą sama Joy, w tym samym zestawie, jedyne o innej porze, z nadzieją, że tym razem będzie lepiej.
Ale oprócz Joy jest ktoś jeszcze :)
Taka niespodzianka, zupełnie nieodpowiednia na swoją pogodę.
Za to mam na to jasne wytłumaczenie, choć patrząc na zdjęcia poniżej zabrzmi to nieco niewiarygodnie.
Dzień przed wigilią, w bardzo słoneczne i ciepłe popołudnie wybrałam się rowerem na babciny cmentarz. Nie będę pisała co tam zastałam, w każdym bądź razie Ania, która spokojnie leżała w plecaku czekając na sesję w drodze powrotnej, (ubrana bardzo odpowiednie do temperatury na zewnątrz) po prostu się jej nie doczekała.
Bo po pierwsze, sprawy zastane na pomniku zatrzymały mnie na sporo czasu i było już bardzo późno - za późno na zdjęcia w plenerze, a po drugie, nawet gdyby sprzątanie tego syfu nie zajęło mi tyle czasu, babrząc się tak długo w zimnej wodzie podmroziłam sobie dłonie na tyle, że niemożliwym byłoby ustawianie lalki i obsługa aparatu.
Do domu wróciłam zmarznięta, zmęczona ale przede wszystkim porządnie wkur***na. I na syf który zastałam i z powodu nieodbycia sesji.
Anię wyjęłam tylko z plecaka i całą ustrojoną wrzuciłam pomiędzy swoje pidżamy.
Minął tydzień. Słoneczna, ciepła jesień zamieniła się w zimną, srogą pokrytą śniegiem zimę, a ja właśnie postanowiłam zrobić drugie podejście z Joy w roli głównej.
Ale chwila!
Przecież pod moimi pidżamami, na swoją sesję czeka, zwarta, ubrana i gotowa Ania. Dlaczego nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu i przy jednym odmrożeniu pupy na balkonie :)
Odkopałam lalkę, wytargałam na balkon i dopiero zobaczyłam, że jej strój niekoniecznie jest adekwatny do zastanych warunków atmosferycznych.
No jednak jak się już powiedziało A (sesję lalce obiecało, ubrało) to trzeba ciągnąć alfabet do końca.
To pociągnęłam :)
Kolekcja: no name
Modelki: Ania, Joy
Nocne zdjęcia, choć trochę ciekawe przez niestandardowe oświetlenie dodatkowe, z tego samego powodu były bardzo trudne do zrobienia. Lampki choinkowe są migające i to na tyle szybko, że strasznie utrudniają złapanie ostrości obrazu przez aparat. Zrobienie fajnego i czystego zdjęcia w takich warunkach, na małym automatycznym aparaciku, graniczy prawie z cudem. Sesję postanowiłam przełożyć na dzień następny. I było pięknie przez szybę okna. Wyglądało na to, że Bóg mnie wysłuchał i specjalnie dla mnie sprowadził słońce. Czar trochę prysł kiedy na balkon wyszłam. Okazało się że oprócz słońca sprowadził tak silny wiatr, że zdmuchiwał lalki. Kładł je jak źdźbła trawy.
Więc ostatecznie się nie nafotografowałam.
Natomiast na podstawie tego, co udało się zrobić, muszę powiedzieć, że Joy wcale się przy nowym świetle lepiej nie zaprezentowała, a przy Ani wygląda jak wieśniara która dochrapała się wielkich pieniędzy ( futrzanej kurtki, skórzanych spodni), ale jest totalnym bezguściem :)
Za szerokie spodnie, zachowujące się na mrozie jak sztywna blacha - mam nadzieję, że to będzie można uratować zwężając je na szwach.
Płaszczyk - tu nie można nic poprawić, jedynie zestawić z czymś innym. Może to pomoże, bo na razie wygląda to kiepsko.
I ta bluzeczka w paski pod spodem...... być może ze wszystkim innym będzie się dobrze prezentowała (na pewno ze swoją oryginalną kurteczką), ale w tym zestawieniu to kropka nad i w bezguściu.
Koszmarek.
Za to Ania - pełna klasa (choć nie na środek srogiej zimy).
Własnoręcznie wydziergany na dniach płaszczyk o świetnej długości i szerokości, zestawiony z równie chłodnym w kolorach body - efekcie niedawnej masowej produkcji tej części garderoby (pamiętacie śmieszny sznurek z półfabrykatów :))
Do tego również skórzane, ale tym razem dopasowane spodnie.
No tylko się za taką laską oglądać.
No i przy okazji wielka wielgachna lekcja dla mnie.
Jeśli zamierzam już robić zdjęcia, to albo wystylizować lalkę porządnie, albo sobie wszystko wcześniej odpuścić. Inaczej będę dalej umieszczać takie straszaki i dowód na moje bezguście. A tego przecież wszyscy tutaj nie chcemy :D
Beznadziejnie głupia, z toną kompleksów, mnóstwem ograniczeń w swojej głowie, ale przede wszystkim jestem uparta jak osioł, a nawet całe ich stado.
Joy ma kiepską sesję przy szarudze?
To docykamy jeszcze parę fotek późnym wieczorem lub dnia następnego. W tym samym zestawie, bo przecież nie ma złych zdjęć i kiepskich modelek. Czasem tylko bywają beznadziejni fotografowie-amatorzy.
No właśnie, to cała ja.
I dlatego przeze mnie, macie tą sama Joy, w tym samym zestawie, jedyne o innej porze, z nadzieją, że tym razem będzie lepiej.
Ale oprócz Joy jest ktoś jeszcze :)
Taka niespodzianka, zupełnie nieodpowiednia na swoją pogodę.
Za to mam na to jasne wytłumaczenie, choć patrząc na zdjęcia poniżej zabrzmi to nieco niewiarygodnie.
Dzień przed wigilią, w bardzo słoneczne i ciepłe popołudnie wybrałam się rowerem na babciny cmentarz. Nie będę pisała co tam zastałam, w każdym bądź razie Ania, która spokojnie leżała w plecaku czekając na sesję w drodze powrotnej, (ubrana bardzo odpowiednie do temperatury na zewnątrz) po prostu się jej nie doczekała.
Bo po pierwsze, sprawy zastane na pomniku zatrzymały mnie na sporo czasu i było już bardzo późno - za późno na zdjęcia w plenerze, a po drugie, nawet gdyby sprzątanie tego syfu nie zajęło mi tyle czasu, babrząc się tak długo w zimnej wodzie podmroziłam sobie dłonie na tyle, że niemożliwym byłoby ustawianie lalki i obsługa aparatu.
Do domu wróciłam zmarznięta, zmęczona ale przede wszystkim porządnie wkur***na. I na syf który zastałam i z powodu nieodbycia sesji.
Anię wyjęłam tylko z plecaka i całą ustrojoną wrzuciłam pomiędzy swoje pidżamy.
Minął tydzień. Słoneczna, ciepła jesień zamieniła się w zimną, srogą pokrytą śniegiem zimę, a ja właśnie postanowiłam zrobić drugie podejście z Joy w roli głównej.
Ale chwila!
Przecież pod moimi pidżamami, na swoją sesję czeka, zwarta, ubrana i gotowa Ania. Dlaczego nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu i przy jednym odmrożeniu pupy na balkonie :)
Odkopałam lalkę, wytargałam na balkon i dopiero zobaczyłam, że jej strój niekoniecznie jest adekwatny do zastanych warunków atmosferycznych.
No jednak jak się już powiedziało A (sesję lalce obiecało, ubrało) to trzeba ciągnąć alfabet do końca.
To pociągnęłam :)
Kolekcja: no name
Modelki: Ania, Joy
Nocne zdjęcia, choć trochę ciekawe przez niestandardowe oświetlenie dodatkowe, z tego samego powodu były bardzo trudne do zrobienia. Lampki choinkowe są migające i to na tyle szybko, że strasznie utrudniają złapanie ostrości obrazu przez aparat. Zrobienie fajnego i czystego zdjęcia w takich warunkach, na małym automatycznym aparaciku, graniczy prawie z cudem. Sesję postanowiłam przełożyć na dzień następny. I było pięknie przez szybę okna. Wyglądało na to, że Bóg mnie wysłuchał i specjalnie dla mnie sprowadził słońce. Czar trochę prysł kiedy na balkon wyszłam. Okazało się że oprócz słońca sprowadził tak silny wiatr, że zdmuchiwał lalki. Kładł je jak źdźbła trawy.
Więc ostatecznie się nie nafotografowałam.
Natomiast na podstawie tego, co udało się zrobić, muszę powiedzieć, że Joy wcale się przy nowym świetle lepiej nie zaprezentowała, a przy Ani wygląda jak wieśniara która dochrapała się wielkich pieniędzy ( futrzanej kurtki, skórzanych spodni), ale jest totalnym bezguściem :)
Za szerokie spodnie, zachowujące się na mrozie jak sztywna blacha - mam nadzieję, że to będzie można uratować zwężając je na szwach.
Płaszczyk - tu nie można nic poprawić, jedynie zestawić z czymś innym. Może to pomoże, bo na razie wygląda to kiepsko.
I ta bluzeczka w paski pod spodem...... być może ze wszystkim innym będzie się dobrze prezentowała (na pewno ze swoją oryginalną kurteczką), ale w tym zestawieniu to kropka nad i w bezguściu.
Koszmarek.
Za to Ania - pełna klasa (choć nie na środek srogiej zimy).
Własnoręcznie wydziergany na dniach płaszczyk o świetnej długości i szerokości, zestawiony z równie chłodnym w kolorach body - efekcie niedawnej masowej produkcji tej części garderoby (pamiętacie śmieszny sznurek z półfabrykatów :))
Do tego również skórzane, ale tym razem dopasowane spodnie.
No tylko się za taką laską oglądać.
No i przy okazji wielka wielgachna lekcja dla mnie.
Jeśli zamierzam już robić zdjęcia, to albo wystylizować lalkę porządnie, albo sobie wszystko wcześniej odpuścić. Inaczej będę dalej umieszczać takie straszaki i dowód na moje bezguście. A tego przecież wszyscy tutaj nie chcemy :D
niedziela, 17 stycznia 2016
Jedna wielka rodzina
Karnawał czas rozpocząć a blogu nadal niezwyczajnie - świątecznie.
I dziś po raz ostatni króluje zieleń, po raz ostatni taki wielki tłum. Znaczy mamy zwieńczenie kolekcji i fotki zbioróweczki.
A skoro o strojach powiedziałam już chyba wszystko, przy okazji prezentowania pojedynczych kreacji, opowiem Wam dzisiaj trochę o tym jak powstawała sama sesja.
Przynajmniej ja tak mam, że jakbym nie planowała, jak nie kombinowała, jak sobie dnia ustawiała, to w święta zawsze mam obsuwy i pojawiam się na niedoczasie. A to choinkowe lampki odmawiają współpracy i gasną rozłożone na choince, a to trzeba odnowić nieco zniszczone już bombki, to na trzydzieści minut przed zamknięciem sklepów w domu brakuje budyniu śmietankowego, rodzynek, migdałów, pomarańczy (dodaj produkty potrzebne i niezbędne :)), a to dziadkowie zapraszani na wigilijną wieczerzę pojawią się już o 14:23 więc baw tu całe popołudnie gości. No i jeszcze odsyłanie życzeń SMS-ami na trzy komórki, bo nikt nie może jakoś znaleźć swoich okularów. Weź tu teraz dorzuć jeszcze bloga i przygotowanie świątecznego wpisu.
Rok temu dosłownie rzutem na taśmę udało mi się przesłać Wam życzenia na czas. I wtedy obiecałam sobie że już nigdy w życiu tak się nie będę wrabiała z blogiem na ostatnią chwilę. Szczególnie że przecież jest możliwość przygotowania wpisu bez publikacji. Wcześniej przygotuję kreacje, pomysł na sesję, poczekam na fajny słoneczny dzień i przy dźwiękach świątecznych pioseneczek w tle, korzystając z naturalnego dziennego światła, bez stresu, bez tykającego nad głową zegara, w pełnym relaksie cyknę kilka fotek.
I tyle w sprawie teorii......
Trafił mi się wolny poranek. Niestety szary, smutny, ponury i bez grama słońca.
"Mary did you know" czy "All I want for Christmas" nawet przez głowę mi nie przeszło. Wstałam i od razu zabrałam się do roboty. Cel był jasny.
Wigilijna kartka świąteczna z bombkami w tle a potem rodzinna wigilia z choinką.
Zabrałam się za wypakowywanie bombek. Uwierzycie że przygotowanie samego tła do świątecznej kartki zajęło mi godzinę?
Sama byłam w szoku. Niby nic, kilka bombeczek na sznurku, ale.... bo ta wisi za wysoko, ta za nisko, tamta kryje twarz, kolejna zakrywa zbyt dużo sukienki, a cztery to zupełnie wyleciały z kadru.
Ze względu na kiepską jesienna aurę musiałam jeszcze kombinować z dodatkowym oświetleniem.
Godzina zmarnowana, ale się udało :).
Żeby nie marnować więcej tak bardzo cennego czasu, od razu przeszłam do świątecznej sesji wszystkich panien.
Po raz kolejny postawiłam na dużo lalek i wigilijny tłum w domowym otoczeniu.
Dlaczego?
Na pewno zrobiłam to podświadomie bez większej kalkulacji. Bo to chyba rodzinne święta, a przecież moje panny są dla siebie najbliższą i jedyną rodziną. I choć osobiście wigilię spędzamy w bardzo kameralnym gronie - co bardzo doceniam - duża, głośna i pełna zamieszania wieczerza może również mieć swoje zalety. Zresztą, chyba nie mogłabym na tak ważną sesję wybrać tylko część moich lalek (wiem, wiem, dziwnie to brzmi kiedy Paul został przeze mnie zignorowany, ale to facet).
Z góry wiedziałam że moja malutka diorama i tak nie udźwignęłaby ciężaru świątecznej sesji. Przez chwilę żałowałam tylko że nie udało mi się jej ścian wydłużyć, ale trwało to bardzo krótko. Po ustawieniu mebli okazało się, że powiększenie lalkowego domku nawet dwa razy i tak na niewiele by się zdało.
Albo moje mebelki są gigantycznych rozmiarów, albo już nie wiem co.
Jeden głupi stół, kanapa i choina zajęły całą (ludzkich rozmiarów) szafkę rtv.
Na szczęście mogłam zdjąć obraz ze ściany i posłużyć się nim tworząc jedną ze ścian pokoiku, wyciągnąć karton po kozakach i postawić drugą.
Ale to był dopiero początek kłopotów.
Choć wcześniej przygotowałam kilka prezentów pod choinkę, w dniu sesji negatywnie zaskoczył mnie brak świątecznych ozdóbek dla moich lalek.
Wiem że takie świąteczne gadżety to tylko na jedną sesję w roku, ale za to sesję najpewniejszą. Powinnam mieć więcej świątecznych dodatków i obiecałam sobie że w wolnym czasie to nadrobię. Jednak na tą sesję było za późno i niestety musiałam obyć się bardzo skromnie.
No i ta liczba modelek.....
już dawno nie musiałam panować nad taką ilością ciałek naraz.
Szczęście w nieszczęściu że plan obfitował w sporo solidnych rekwizytów, można więc było lalki opierać i wspierać na różnych mebelkach.
I choć wszystko wyszło całkiem przyzwoicie to przyznam się Wam że po sesji czułam się tak zmęczona jakbym spędziła przynajmniej 8 godzin w kamieniołomach. Od 9:00 do 14:00 na kolanach przed lalkami i tylko z jedną przerwą na doładowanie baterii w aparacie gdyż swoim stylem odmówił współpracy w połowie sesji.
Kolekcja: Christmas 2015
Modelki: Ania, Anja, Beti, Daria, Diana, Summer
Marzyło mi się osiągnięcie klimatu spontaniczności tej sesji, takiego podglądania przez obiektyw aparatu zwykłej, aczkolwiek wyjątkowo wystrojonej, rodziny podczas świętowania. Każda z lal robi co chce, stoi gdzie chce, rozmawia z kim chce i tylko czasem spojrzą wszystkie, lub nie, w stronę fotografa. :)
Mam nadzieję że choć trochę mi się to udało.
No i mamy stół po raz pierwszy na zdjęciach!!!!!
A jako ciekawostka - zdjęcie tej spontaniczności od zaplecza :D
I dziś po raz ostatni króluje zieleń, po raz ostatni taki wielki tłum. Znaczy mamy zwieńczenie kolekcji i fotki zbioróweczki.
A skoro o strojach powiedziałam już chyba wszystko, przy okazji prezentowania pojedynczych kreacji, opowiem Wam dzisiaj trochę o tym jak powstawała sama sesja.
Przynajmniej ja tak mam, że jakbym nie planowała, jak nie kombinowała, jak sobie dnia ustawiała, to w święta zawsze mam obsuwy i pojawiam się na niedoczasie. A to choinkowe lampki odmawiają współpracy i gasną rozłożone na choince, a to trzeba odnowić nieco zniszczone już bombki, to na trzydzieści minut przed zamknięciem sklepów w domu brakuje budyniu śmietankowego, rodzynek, migdałów, pomarańczy (dodaj produkty potrzebne i niezbędne :)), a to dziadkowie zapraszani na wigilijną wieczerzę pojawią się już o 14:23 więc baw tu całe popołudnie gości. No i jeszcze odsyłanie życzeń SMS-ami na trzy komórki, bo nikt nie może jakoś znaleźć swoich okularów. Weź tu teraz dorzuć jeszcze bloga i przygotowanie świątecznego wpisu.
Rok temu dosłownie rzutem na taśmę udało mi się przesłać Wam życzenia na czas. I wtedy obiecałam sobie że już nigdy w życiu tak się nie będę wrabiała z blogiem na ostatnią chwilę. Szczególnie że przecież jest możliwość przygotowania wpisu bez publikacji. Wcześniej przygotuję kreacje, pomysł na sesję, poczekam na fajny słoneczny dzień i przy dźwiękach świątecznych pioseneczek w tle, korzystając z naturalnego dziennego światła, bez stresu, bez tykającego nad głową zegara, w pełnym relaksie cyknę kilka fotek.
I tyle w sprawie teorii......
Trafił mi się wolny poranek. Niestety szary, smutny, ponury i bez grama słońca.
"Mary did you know" czy "All I want for Christmas" nawet przez głowę mi nie przeszło. Wstałam i od razu zabrałam się do roboty. Cel był jasny.
Wigilijna kartka świąteczna z bombkami w tle a potem rodzinna wigilia z choinką.
Zabrałam się za wypakowywanie bombek. Uwierzycie że przygotowanie samego tła do świątecznej kartki zajęło mi godzinę?
Sama byłam w szoku. Niby nic, kilka bombeczek na sznurku, ale.... bo ta wisi za wysoko, ta za nisko, tamta kryje twarz, kolejna zakrywa zbyt dużo sukienki, a cztery to zupełnie wyleciały z kadru.
Ze względu na kiepską jesienna aurę musiałam jeszcze kombinować z dodatkowym oświetleniem.
Godzina zmarnowana, ale się udało :).
Żeby nie marnować więcej tak bardzo cennego czasu, od razu przeszłam do świątecznej sesji wszystkich panien.
Po raz kolejny postawiłam na dużo lalek i wigilijny tłum w domowym otoczeniu.
Dlaczego?
Na pewno zrobiłam to podświadomie bez większej kalkulacji. Bo to chyba rodzinne święta, a przecież moje panny są dla siebie najbliższą i jedyną rodziną. I choć osobiście wigilię spędzamy w bardzo kameralnym gronie - co bardzo doceniam - duża, głośna i pełna zamieszania wieczerza może również mieć swoje zalety. Zresztą, chyba nie mogłabym na tak ważną sesję wybrać tylko część moich lalek (wiem, wiem, dziwnie to brzmi kiedy Paul został przeze mnie zignorowany, ale to facet).
Z góry wiedziałam że moja malutka diorama i tak nie udźwignęłaby ciężaru świątecznej sesji. Przez chwilę żałowałam tylko że nie udało mi się jej ścian wydłużyć, ale trwało to bardzo krótko. Po ustawieniu mebli okazało się, że powiększenie lalkowego domku nawet dwa razy i tak na niewiele by się zdało.
Albo moje mebelki są gigantycznych rozmiarów, albo już nie wiem co.
Jeden głupi stół, kanapa i choina zajęły całą (ludzkich rozmiarów) szafkę rtv.
Na szczęście mogłam zdjąć obraz ze ściany i posłużyć się nim tworząc jedną ze ścian pokoiku, wyciągnąć karton po kozakach i postawić drugą.
Ale to był dopiero początek kłopotów.
Choć wcześniej przygotowałam kilka prezentów pod choinkę, w dniu sesji negatywnie zaskoczył mnie brak świątecznych ozdóbek dla moich lalek.
Wiem że takie świąteczne gadżety to tylko na jedną sesję w roku, ale za to sesję najpewniejszą. Powinnam mieć więcej świątecznych dodatków i obiecałam sobie że w wolnym czasie to nadrobię. Jednak na tą sesję było za późno i niestety musiałam obyć się bardzo skromnie.
No i ta liczba modelek.....
już dawno nie musiałam panować nad taką ilością ciałek naraz.
Szczęście w nieszczęściu że plan obfitował w sporo solidnych rekwizytów, można więc było lalki opierać i wspierać na różnych mebelkach.
I choć wszystko wyszło całkiem przyzwoicie to przyznam się Wam że po sesji czułam się tak zmęczona jakbym spędziła przynajmniej 8 godzin w kamieniołomach. Od 9:00 do 14:00 na kolanach przed lalkami i tylko z jedną przerwą na doładowanie baterii w aparacie gdyż swoim stylem odmówił współpracy w połowie sesji.
Kolekcja: Christmas 2015
Modelki: Ania, Anja, Beti, Daria, Diana, Summer
Marzyło mi się osiągnięcie klimatu spontaniczności tej sesji, takiego podglądania przez obiektyw aparatu zwykłej, aczkolwiek wyjątkowo wystrojonej, rodziny podczas świętowania. Każda z lal robi co chce, stoi gdzie chce, rozmawia z kim chce i tylko czasem spojrzą wszystkie, lub nie, w stronę fotografa. :)
Mam nadzieję że choć trochę mi się to udało.
No i mamy stół po raz pierwszy na zdjęciach!!!!!
A jako ciekawostka - zdjęcie tej spontaniczności od zaplecza :D
Spontaniczny to tam był przede wszystkim bałagan :)
Labels:
Ania,
Anja,
Beti,
boże narodzenie,
celebracja,
Daria,
Diana,
kolekcja,
świątecznie,
święto
Subskrybuj:
Posty (Atom)