piątek, 9 października 2015

Żółta męka

Nie mylić z mekką
Absolutnie nie :P

Męka w czystej postaci :D

Tym razem zacznę od chęci posiadania pięknego stylowego siedziska.
Za górami, za lasami za siedmioma królestwami w domku na wieży pewna królewna przeglądała internet.
Z bliżej nieokreślonego powodu, choć istnieje duża szansa że powód było bardzo dookreślony, ale ze względu na zamierzchłe czasy królewna już tego nie pamięta, jej oczom ukazał się piękny mebel. Na tyle zachwycający, że zachował się świetnie nie tylko jej w pamięci, ale także został zapisanym na komputerze plikiem
A wygląda on tak:

źródło: internet
 
Mowa oczywiście o prześlicznym, pikowanym siedzisku / ławie / szezlongu czy jakkolwiek chcecie to nazwać.
Jak wiecie, jest to mebel najczęściej przeze mnie wykonywany, za to najrzadziej z satysfakcjonującym mnie skutkiem. Dlatego większości kanap własnej produkcji już nie posiadam, ale ciągle mam zapał do tworzenia nowych, z nadzieją że tym razem będą bardziej udane.
 
Od dawna leży u mnie w pudle musztardowa obiciówka, która świetnie zgrałaby się z ciemnym stelażem.
Znam swoje możliwości i dostępność materiałów budowlanych, wiem że stalowa konstrukcja jest w moim przypadku nieosiągalna, natomiast przecież mogę ją zastąpić czymś, co będę w stanie zdobyć i przetworzyć.
 
Zaczęłam oczywiście od pikowanego siedziska.
Bo po pierwsze już umiem go zrobić, bo po drugie choć wygląda to niepozornie zajmuje sporo czasu. A po trzecie, jak się już siada do konstrukcji to warto żeby elementy miękkie już były gotowe.
 
No i sporo czasu mi to zajęło, nawet ZA dużo.
Bo dwukrotnie niszczyłam pikowanie.
Najpierw stwierdziłam że jest za rzadko, oryginał ma pik przy piku. Jak przepikowałam wszystko na nowo stwierdziłam że w lalkowej skali i na tym modelu jest to zdecydowanie za gęsto. Tak powstała wersja ostateczna- dodam że najrzadsza. 
Jeszcze większym problemem okazała się podstawa. Jak zwykle zresztą.
Ile ja się namęczyłam żeby przygotować coś, co utrzyma w pionie nóżki, ile męczyłam się z ukryciem kleju. Trzy razy doklejałam ramki, żeby utrzymać siedzenie.
A i tak wersja ostateczna wygląda kiepściunio w porównaniu z niedoścignionym oryginałem.
 


Na zdjęciu siedzenie oklejone jest taśmą, bo tak czekało na malowanie elementów drewniano-bambusowych na czarno. Trzy miesiące.
Trzy długie, długaśnie, przedługie miesiące.
I się nie doczekało :)
Im więcej na to "dzieło" patrzałam tym bardziej rosło we mnie przekonanie że jest zbyt brzydkie, nieudane i kompletnie nie nada się na sesje.
Rosło, rosło, aż w końcu zakwitło małą demolką. A ponieważ obiciowa musztardówa podoba mi się bardzo, postanowiłam że ją wykorzystam i przygotuję tym razem najzwyczajniejszą i najprostszą kanapę pod słońcem. Nawet głupia pomyślałam o wersji rozkładanej ze schowkiem na pościel (zawsze więcej skrytek do przechowywania), ale zaraz, na szczęście, palnęłam się w łeb. Nie dość że nie umiem zrobić sztywnej sofy to mam wykombinować mechanizm otwierania??!!
Jeszcze nie zwariowałam, to znaczy jeszcze TAK nie zwariowałam.

Gotowy element posłużył za siedzenie, musiałam tylko dorobić pikowane oparcie. Te same wymiary, to samo pikowanie. 


I znów została tylko (;p) konstrukcja utrzymująca wszystko w kształcie.
Ukrywać nie będę, lekko nie było.

Jak już pewnie zauważyłyście/liście wszystkie kanapy powstają na bazie mixu styropianu i bambusowych podkładek pod talerze (ja kupuję je w Jysk). 
Bambus łatwo ciąć nożycami do kurczaka, jest sztywny, wytrzymały, a w połączeniu z klejem do drewna jest prawie nie do ruszenia.
W tym konkretnym przypadku wyzwaniem stało się utrzymanie kąta prostego (lub lekko rozwartego) pomiędzy siedzeniem i oparciem. 
I zazwyczaj to właśnie jest najtrudniejsze.

Styropian (2 cm) posłużył mi jako "skrzynia" w tapczanie. Na styropian przykleiłam jeszcze arkusz tektury, ale tylko dlatego żeby łatwiej przykleić gorącym klejem obicie siedziska do "skrzyni" (mam tak porządny pistolet do kleju że rozgrzany jest do tak wysokiej temperatury, że topi styropian i mogłabym mieć kłopot z przymocowaniem do niego materiału, a przy tekturze jest to o wiele prostsze).


(Na zdjęciu oparcie nie jest jeszcze pikowane)

Potem zaczęłam "obijanie" a dokładniej oklejanie mojej konstrukcji. Zawsze staram się, żeby to wyglądało dobrze zarówno z tyłu jak i przodu, gdyż tył jest niezłą naturalną podpórką dla lalek i lubię ten patent przy zdjęciach wykorzystać. 
Gorący klej (a mój wyjątkowo gorący) bardzo dobrze klei materiały do drzewa i do tektury (przy gołym styropianie pod wpływem gorącego kleju front kanapy - skrzynia mógłby się sporo zdeformować).
I tu uwaga dla majsterkowiczów.
Jeśli posiadany przez Was pistolet jest z tych profesjonalnych (a nie z działu dekupage w empik'u) uważajcie na palce, klej bywa tak niemiłosiernie gorący, że już kilkakrotnie wymieniałam naskórek na opuszkach palców a jest to cholernie bolesny proces. 
Moje rogi  w mebelkach są nie tylko przyklejane ale i zszywane. Tyle ile mogę nadmiaru materiału wycinam (im bardziej płasko tym lepsza szansa na równe doklejenie siedzenia do podstawy) a resztę dobezpieczam ręcznym przeszyciem. 
(szpilki są tylko po to żeby przytrzymać tymczasowo materiał zanim klej zastygnie na dobre)


No, to zostało tylko przyklejenie siedziska i oparcia do konstrukcji i w zasadzie gotowe.


No właśnie, niekoniecznie.
Nie wiem co robię źle ale nigdy nie udaje mi się dobrze przykleić jednego do drugiego. Albo nie dokleję, albo klej aż się wylewa. Nie umiem znaleźć złotego środka.
Przyznacie że nie wygląda to zbyt estetycznie. I o ile z przodu (sorki, ale nie mam zdjęć, musicie mi zaufać na słowo) było całkiem akceptowalnie to bok jest estetycznym harakiri.
Nie było wyjścia, trzeba było szyć.
Gdybym miała półokrągłą igłę nie byłoby tak źle, ale że igła, jak tysiące rzeczy przechodzących przez moje ręce, się zawieruszyła, musiałam kombinować z prostą podważając igłę czy kierując ją na właściwy tor  przy każdym przeszyciu:D 
Trochę to pracę przedłużyło.



Ale zanim efekt końcowy z większą lub mniejszą dumą zaprezentuję, jeszcze słówko na temat nóżek.
Tyle czasu marzyłam o wąskich i cieniutkich nóżkach, tyle się nakombinowałam aż tym razem się udało :) 
Zanim konstrukcję drewniano styropianową obiłam przygotowałam i w bambusie i styropianie małe dziureczki. naokoło nich, tym razem, klej nałożyłam, materiał dobrze docisnęłam i nożyczkami do paznokci wyrwałam małe dziurki. 
Kiedy wszystko pozostałe było już gotowe, w przygotowane wcześniej dziurki po prostu wcisnęłam "na siłę" kołeczki do drewna, wyjęłam, a do tak przygotowanych na wymiar dziurek wcisnęłam nieco kleju i ponownie wetknęłam je, tym razem na stałe. 

Ponieważ prace nad sofą bardzo się przedłużyły, efekt finalny mogłam zaprezentować w bardzo późnych godzinach nocnych, albo bardzo wczesnych godzinach porannych. Tak czy siak było ciemno, stąd kiepska jakość zdjęć.




Z przykrościa muszę powiedzieć że cudo to to nie jest.
A przynajmniej nie jest tym, na co liczyłam.
Trudno, będę próbować dalej.


A już tak zupełnie na marginesie. Tworząc ten wpis wpadłam na nowy szalony pomysł i kto wie, może jeszcze raz podejdę do tego projektu, w wersji pierwotnej i oryginalnej :). Ale muszę to wszystko najpierw ułożyć w głowie i przemyśleć na spokojnie.

4 komentarze:

  1. Super ta kanapa wyszła jest niezła nawet bez poduszek, a z poduszkami to już wiesz, bo pisałam:) Będę się teraz powtarzać, ALE nie mogę nie napisać: jakie TY MASZ POMYSŁY I JESZCZE UMIĘJĘTNOŚCI ŻEBY JE WYKONAĆ!! no wow ;O ag

    OdpowiedzUsuń
  2. Super kanapa, lubię tę kolorystykę:) podziwiam i nie wierze:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wierzyć można bo wiele niedociągnięć, ale za to kolor miód-malina (z naciskiem na miodzik) :)

      Usuń