środa, 7 października 2015

Jak kwiatek do kożucha

Dziś zaczynam nietypowo, bo od krótkiego przypomnienia ostatnich zdarzeń.
Była rowerowa ewakuacja z domu, której towarzyszyły mi moje trzy lale. Bardzo płodna ewakuacja bo zdążyłam zaprezentować Wam już, w jej wyniku podróżniczkę Anię w wersji codziennej, oraz Summer - rusałkę z wersją romantyczną. Nieofotografowany w koszyku został szyk, elegancja i odrobinka seksu w którą odziałam Dianę.
Czy udało się i ją wykorzystać w trakcie tej jednej krótkiej wycieczki?

Udało.
To był wyjątkowo płodny dzień.

Ale zacznijmy od początku.
Pusta ulica, odległy horyzont, motyw niekończącej się drogi spadły na mnie, jak grom z jasnego nieba. A że nie miałam wtedy w zasadzie jeszcze żadnych planów co do sesji, widząc pustą ulicę nie wiedziałam której z panien przypadnie ten temat. Wykluczyłam tylko Summer. Jej długa sukienusia nie "grała mi" w tej koncepcji. Pozostałe lalki miały równe szanse.
Dlatego obydwie zapozowały do zdjęć na drodze. 
Anię widziałyście/widzieliście a oto druga z panien:


I niby Dianka też tu pasuje. Sama lalka jest bardzo fotogeniczna, jej sukienka dobrze kontrastuje z leśnym tłem. Ale to nie było to.
Coś tu fałszuje......
albo się kupy nie trzyma.

Na tą fashionist'kę potrzebowałam innego pomysłu i choć długo nie przychodził
nie wyrywałam sobie z tego powodu włosy czy obgryzała paznokcie. W końcu wypad był i tak udany. Dwie, zupełnie różne sesje za jednym zamachem to i tak niezły wynik.

Ale.......
Jadę sobie jadę i widzę mini park, czy skwerek raczej. Nigdy tam nie zajeżdżałam, nigdy nie zachodziłam, ale to był przecież dzień wyjątkowy. Dlatego postanowiłam się tym razem zatrzymać. A nóż mnie coś natchnie.
Wehikuł oparłam o ławkę (mam problemy ze stópką, która od czasu pewnego, wyglądającego na poważny, wypadku, za chiny ludowe roweru nie chce utrzymać), wyciągnęłam sprzęt, lalkę oparłam o ławkowe oparcie.
Hmmmm, pomysłu do sesji jeszcze nie mam, ale kilka fotek cyknąć mogę.

Pewnie to dość przekorne myślenie, ale patrząc na to parkowe siedzonko rozczarował mnie jego dobry stan utrzymania. Bo dokładnie wtedy narodził się pomysł dla tej sesji. Zderzenie przeciwności.
Piękna, subtelna, delikatna, elegancka, a nawet przestrojona modelka skonfrontowana z mocnym, surowym, industrialnym, niedbałym miejskim otoczeniem. Pasująca tam dokładnie tak, jak kwiatek do kożucha.
Żałuje, że nie dotarłam do wielkiego ceglanego płotu (choć i tak nie wykluczone że zabrakłoby mi odwagi na zrobienie tam kilku zdjęć, i niekoniecznie sukienka wyglądałaby dobrze na tle podobnym kolorystycznie), ale za to cudnie byłoby zrobić kilka fotek na planie budowy z cementowymi bloczkami zachlapanymi najlepiej dużą ilością cementu, czy chociażby na ytong'ach. Ale o taką okazję niezwykle trudno.
W skrytości liczyłam też na kilka zdjęć przy fontannach, ale obłożenie było tak duże, ze nawet się tam nie zatrzymałam (nie wspominając o próbach zdjęć).

Mam jednak nadzieję że uchwycone okoliczności przyrody czy przemysłu również przypadną Wam do gustu

Wypadałoby też słów kilka o samej sukience, ale to może już po obejrzeniu sesji :)

Kolekcja: no name
Modelki: Diana













Prawda że to czysta Carrie Bradshaw?
No wypisz, wymaluj sukienka z jej szafy.
Takie fantastyczne zainspirowanie się garderobą tej najbardziej znanej amerykańskiej "felietonistki" czy może czysty przypadek?

Pewnie że przypadek :)
I to tak wielki że podobieństwo zobaczyłam dopiero na zdjęciach.
Pewnie to co powiem teraz narazi mnie na hejty ze strony czytelniczek, ale po okresie naprawdę fascynacji tym serialem (a szczególnie stylizacjami), z powodu przesytu na comedy central Sex w wielkim mieście wywołuje moją antypatię. Nie ma zatem najmniejszej szansy że to co powstawało pod moją maszyną choć w najmniejszym stopniu mogło zostać zainspirowane serialem.

Dawno, dawno, dawno temu zamówiłam na allegro naszyjnik z kolorowych koralików. Działo się to jeszcze przed erą obecnych dziś, niemal w każdej sieciówce, kolii, oraz przed erą wielkiego wystającego brzucha i otłuszczonych pleców :)
W swojej szafie miałam wtedy dwie małe czarne i kilka, dość bliskich ciału, golfów w ciemnych kolorach.  Marzyło mi się do nich coś lekkiego, wielobarwnego co przełamałoby tą dostojność i elegancję czerni. A ponieważ jestem ogromną  fanką biżuterii etnicznej ale tylko na cudzych szyjach, natomiast pozłacane czy posrebrzane długie łańcuchy nie są w moim stylu trudno było w sklepach znaleźć coś maksymalnie kolorowego i minimalnie etnicznego.
Koleżanka wypatrzała mi wtedy, właśnie na allego, naszyjnik przy szyi, zrobiony z różnej wielkości okrągłych koralików. Mnóstwa żółtych, czerwonych, zielonych, błękitnych, fioletowych, pomarańczowych i cytrynowych. Istna tęcza.
I dokładnie o to mi chodziło.
Choć, jak się po odbiorze naszyjnika okazało, nie do końca o to.
Wszystko było cudne i idealne z jednym malucim wyjątkiem. Wagą tej biżuterii.
No czułam się w nim jak krowa której dopiero co nałożono łańcuch z wielkim mosiężnym dzwonem na szyję. Katastrofa. 
Gdyby to miało być noszone na czerwony dywan, gdzie trzeba to utrzymać pięć minut na ściance, pobrylować z koleżankami lub kolegami z branży kwadransik, ewentualnie wytrzymać z nim jeszcze  trzydzieści minut pokazu Zienia czy Paprockiego & Brzozowskiego, walnąć dwuminutowy wywiad dla Pudelka to można byłoby w nim jeszcze jako tako wysiedzieć.
Ale osiem godzin w pozycji siedzącej przy biurku i jeszcze dodatkowo z cegłami przywiązanymi do szyi??!! To za dużo. 
Historii końca naszyjnika możecie się domyślić, natomiast opowiedziałam ją Wam nie dla lekkiej, czy patrząc na jego wagę, ciężkiej anegdoty a ze względu na woreczek w którym został on do mnie przesłany.
Była to malutka sakiewka wykonana z bordowego prześwitującego materiału wyszywana drobnymi cekinkami :)
I już wszystko wiadomo :D


Ta sakiewka/woreczek walały się u mnie z kąta w kąt aż przyszła era Barbie i mus przerabiania wszystkiego na lalkowe ubranka i akcesoria.
Z powodu jego rozmiarów nie było wielkiego szaleństwa z wymyślaniem kreacji. Długi, wąski prostokąt nie daje wielu możliwości. A ponieważ udało się nim owinąć lalkę pomyślałam o sukience. Nie było mowy o czymś rozszerzanym, czy nawet strojem z podszewką, bo wtedy materiał by się nie zszedł na lalkowym dupsku. Tylko niezbędne i absolutne minumim. 
Tak pojawiły się czarne paski w strategicznych lalkowych obszarach i w zasadzie tak powstała kreacja :)

5 komentarzy:

  1. Sukienka bardzo mi się podoba, inna niż wszystkie, nie jestem tylko przekonana co do tła. /widziałabym ja na czerwonym dywanie. Z drugiej strony dwa różne światy i to jest ciekawe. Jak zawsze zaskakujesz i to lubie:) DG

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dywanie pomyślimy :) to jest dobry pomysł :)
      Jak na coś z niczego sukienka też mi się podoba ;D
      I bardzo lubię Was zaskakiwać. Chyba najbardziej :)

      Usuń
  2. No dobra mi się aż tak nie podoba, ale myślę że to dobrze - takie zachwyt za każdym razem jest niezdrowy:) A tak poważnie nie lubię takich kreacji i buty mi tu nie grają ALE jak zwykle mówię co myślę i doceniam innowacyjność :) ag

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli dziś będziemy się pięknie różniły :D
      Bo mi się sukienka podoba, choć przecież trochę przypadkowa.
      A naszyjnika nie pokażę. Ale nie ze złośliwości, tydzień po otrzymaniu przesyłki i półgodzinnym targaniu tego na szyi naszyjnik rozłożyłam dosłownie na części pierwsze.

      Usuń
  3. A pokażesz tej naszyjnik wielbicielce biżuterii etnicznej nie wolno opisywać tylko bez pokazywania:)

    OdpowiedzUsuń