czwartek, 16 kwietnia 2015

Po jajkach

Przyznaję, chwilkę mnie nie było.
Oczywiście wszystkiemu winne były święta.
Przed świętami presja przygotowań, więc korzystne dla mnie było kręcenie się w okolicy kuchni. Tak dla wszelkiej spokojności jej mieszkańców.
Siedzenie przy biurku przed komputerem byłoby niezwykle ryzykowne a i nieprzyjemne w skutkach. Wolałam dmuchać na zimne.
Dodatkowo w tym roku zaraz po świętach zapowiedział się teoretyczny kandydat na zięcia więc wyjątkowo ważnym okazało się dekorowanie jajeczne mieszkanka. I było: potrzebuję kilku piórek.... mamy jakieś żółte kwiatki..... jest wstążka.....  a gdzie i jak to zawiesić..... No to latałam to tu t tam, bo w przeciwieństwie do zwykłego tradycyjnego mieszkania, u mnie takie rzeczy się znajdują :)



No i ta presja święconki w koszyku, którą niewiadomo czemu, niewiadomo po co, wywoływana jest przez jednego członka rodziny.
Szczęśliwie w tym roku - dziękuję Ci doktorze Oetkerze - stałam się posiadaczką mega, super, hiper, fantastycznego barwnika do jajek i tylko dzięki niemu tym razem nie stałam się zakładniczką jajkowego terroryzmu. Bo zazwyczaj, z racji bycia odpowiedzialną za farbowanie jajek ustawia się mnie w centrum światowej wagi konfliktu dotyczącego ilości jajek do kolorowania.
Wiadomo, zazwyczaj stoję sobie w kuchni przy tych trzech kubeczkach dziesięć minut (nie farbujemy jajec na niebiesko czy fioletowo ze względu na Marysię), dwadzieścia, trzydzieści a tu dopiero 9 pokolorowanych jajek. Z jednej strony słyszę "więcej!" z drugiej moja pasywność w pozie stania nad kubkami (co za wkurzające marnowanie czasu), porozkładanymi ręcznikami kuchennymi na blacie i powiększającej się w wolnym tempie kupki kolorowych jaj powoduje w drugiej stronie wrzenie wewnętrzne i...... kuchenne tornado szaleje!
Za to w te święta, chyba przez opaczność boską, w moje ręce trafił płynny oetkerowski barwnik, nieco droższy niż tradycyjne barwniki, ale za to z wydajnością do 7 sztuk jaj na jeden proces farbowania. Iście przemysłowa produkcja.
Nagotowałam jajek, powsadzałam wszystkie w trzy garnki i dwadzieścia minut później było już nie tylko po farbowaniu ale jeszcze posprzątane. Nawet nie było czasu zdążyć się zirytować całym procesem. Nie tylko udało się zapobiec niepożądanym zjawiskom pogodowym, ale jeszcze utrzymać pogodny nastrój. Muszę mieć ten barwnik za rok.
Potem było kręcenie muliną czy cekinowanie jaj na własne siostrzane potrzeby.





Wiadomym też jest że lalki na czas odwiedzin trafiają zazwyczaj w najciemniejsze domowe odmęty dlatego już w trakcie przedświątecznych porządków wylądowały wraz z ubrankami i akcesoriami do stryszanych pudeł. Przy okazji po raz pierwszy zebrałam całą  lalkową garderobę w jedno miejsce. O matko, ile tego się już zebrało !!!!
Stąd ta przerwa.

Ale jest też coś, czym chciałam i mogę (choć trochę naciąganie) się pochwalić.
Trafiła mi się bardzo fajna książkowa okazja do zakupu :)


No może nie tak do końca do zakupu, raczej fajna okazja o zrobienia (nie mylić ze słowem "zarobienia") :)

Skoro stałam się ostatnio posiadaczka dwóch małych komódek, średniego i jednego bardzo dużego regału (przecena w pepco) trzeba pomyśleć jak to wypełnić.
Stąd wziął się pomysł na książki.  Od dawna chodziło mi to po głowie, ale nie byłam w stanie wpaść na fajne rozwiązanie wypełnienia okładek. Pomysły na zszywanie kartek się nie sprawdzały, klejenie sześcianów też nie wyglądało profesjonalnie. Aż znalazłam na jakimś zagranicznym blogu pomysł z wypełnianiem, akurat w jej przypadku magazynów modowych, karteczkami z bloczków kartkowych. Grzbiety mają już posklejane, wystarczy więc odciąć pasujący grubością plik kartek i przykleić grzbietem do okładek.
Moje książki są jeszcze puste bo nie znalazłam dużego białego bloczka, ale mam nadzieję, że wkrótce będę mogła projekt ukończyć :)
Sama czekam z niecierpliwością na efekt końcowy :)



Modowe magazyny VOGUE i HAUTEDOLL na razie są gazetami z oryginalnymi okładkami zciąganymi z internetu, dlatego w języku angielskim, ale marzy mi się przygotowanie gazet z moimi dziewczynami na okładkach.
Na chwilę obecną udało mi się znaleźć tylko jeden program online do obróbki zdjęć w formie okładek magazynowych, ale nie chce się załadować, a poza tym okazało się, że nie mam zbytnio okładkowych zdjęć moich modelek. Moje dotychczasowe sesje ograniczały się do fotografowania samej twarzy lub całości ubrań łącznie z tłem a to niekoniecznie jest dobry okładkowy materiał :)
Dlatego z tym całkowicie osobistym i własnym projektem muszę chwilę poczekać.

Oczywiście i to zciąganie nie było takie proste :)
W przypadku książek internet jest nieograniczonym źródłem okładek, ale znaleźć grzbiet książki czy tył to już wyczyn prawie niemożliwy. Żadna księgarnia nie udostępnia zdjęć grzbietów, a w przypadku prezentowania kompletów sag zestaw książek zawsze fotografowany jest pod kątem :(
Dlatego wszystkie grzbiety, z wyjątkiem Harrego P. są moim autorskim projektem :)
Przy magazynach problemem była "laminacja" okładki.
Papierowy wydruk na zwykłęj kartce był tandetny.
Drukowanie na bloku technicznym, nie wiedzieć czemu był gorszej jakości, ale przede wszystkim za cholerę nie chciało się ładnie i prosto zginać na grzbietach. A przy tej skali każdy milimetr robi wielką różnicę.
No to postanowiłam oklejać papier taśma klejącą. Nie dość że usztywnia, to jeszcze robi okładkę z połyskiem powodując złudzenie profesjonalnego wyglądu.
I tu odwrotnie do przygotowania samych okładek większym problemem okazały się magazyny ze względu na swoja wielkość. Vogue musi być dużego formatu, wiec jego wysokość była prawie 1:1 z szerokością taśmy przeźroczystej. Minimalny skos eliminował magazyn, a przecież jeśli udało się równiutko przykleić jeden koniec taśmy należało jeszcze bez żadnego bąbla czy zmarszczki okleić resztę magazynu. Były okładki które musiałam drukować po dwa-trzy razy zanim efekt końcowy był do zaakceptowania.
 Na szczęście z mniejszymi książkami poszło mi dużo łatwiej.
Trochę boję się samego docinania karteczek. Niektóre książki są dość pokaźnej grubości, będzie więc problem z równym docięciem, ale jestem dobrej myśli :)

I na koniec - tak pięknie prezentują się książki na profesjonalnych mebelkach

 
Oj  marzy mi się taki pokój

2 komentarze:

  1. Szaleństwo :)! na początku byłam pewna, że kupiłaś okazyjnie dla SIEBIE książki, a TY je ZROBIŁAŚ!! WOW zatkało mnie :) To niesamowite ile Ty masz pomysłów!
    A dekoracje świąteczne są przepiękne, wyglądają lepiej niż niejedno co można zakupić w sklepie Ania TY powinnaś z tym biznes założyć!!! WOW ag

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D - a ja miałam taka nadzieję że pierwszym zdjęciem uda mi się Was trochę oszukać !!!!
      I się udało :) :) :)
      Zobaczymy jak to wyjdzie z wkładem ....
      Co do ozdób. Teoretyczny szwagier zabrał mi dwa duże jaja dla siebie i też mówił, że siorka za granicą powinna zająć się dystrybucją.

      Usuń