wtorek, 4 sierpnia 2015

Różyczki

Ostatnio kupiłam sobie bukiecik róż.
Nie zdarza mi się to codziennie, nie zdarza mi się to nawet rzadko.
Taka wyjątkowa sytuacja. A przecież wyjątkowe rzeczy są najlepszym powodem do wyjątkowego działania na przykład do wpisu na blogu.
Zatem poznajcie mój bukiecik


 
Prawda że prezentują się przepięknie?
A tak mało brakowało żebym ich nie miała.
Ale skoro są warto napisać jakim cudem dotarły pod mój dach
Otóż.....
Naprawdę myślałyście że będę Wam opowiadała jak je kupiłam?
Bukiecik oczywiście jest, a raczej był, ładny, ale absolutnie to zbyt mało żeby poświęcić mu cały osobny wpis.
Co innego jeśli kwiatki stały się przyczyną i motorem napędowym do lalkowej sesji. Wtedy zasługują na trzy linijki na blogu :)
Tak właśnie stało się z różyczkami, choć żałuję, ze dotarły do mnie wieczorową porą i niestety przez to zdjęcia nie są najlepszej jakości. Za co z góry przepraszam.
Kwiatki dotarły do mnie przy okazji zakupu ślubnego bukieciku. Nie było jak wydać reszty, ja drobnych nie miałam więc zaproponowałam dorzucenie kwiatów.
Naturalnie, jak to przecież u mnie bywa, doszło do pewnego nieporozumienia, bo ja miałam na myśli dorzucenie kilku kwiatków do wiązanki - a co! Teoretycznie kuzynka powinna się hajtać raz w życiu, to raz w życiu ja mogę się postawić. Natomiast niezależnie od tego jak zostałam zrozumiana skończyłam z bukiecikiem dla siebie.
W zasadzie to czemu nie miałabym sobie kupić kwiatków. Przecież teoretycznie kuzynka powinna wychodzić za mąż raz jeden jedyny, okazja się nie powtórz.
Różyczki przyniosłam do domu, w wazon włożyłam, na stoliku postawiłam i od razu pomyślałam o nowej różowej sukieneczce którą niedawno skończyłam. Jest późno, zmierzcha, ale znając życie jutro, na takie pierdołki, może nie być i czasu i okoliczności. W końcu czeka mnie wielkie wyjście. Więc gdyby tak teraz, taką sesję-chwilóweczke, dosłownie pięć minut. Szybko ubiorę lalkę, postawię przy wazonie, cyknę dwadzieścia fotek, coś się na pewno wybierze.
Ostatecznie samo ubranie lalki zajęło więcej czasu niż zakładana sesja z posprzątaniem, problemy ze światłem wymagały dodatkowych kombinacji, Diana nie chciała zbytnio współpracować. W skrócie: przeciągnęło się to do trzech kwadransów. Ale jest :)
Co do samej sukienki....
Nie będę się zbytnio rozpisywała, bo i nie ma raczej nad czym.
Prawie identyczny model znajdował się już w barbiowej szafie, ale tak się złożyło, że sukienka trafiła do pszczółki M.
Pojawiła się zatem okazja żeby uszyć coś na jej miejsce. Może nawet podobnego, jednak unowocześnionego czy bardziej zmyślnego. A że od dawna chodzi za mną wiązany gorset.... trudno było taką okazję przepuścić.
Oczywiście wiązanie miało był przyszyte na stałe i miały pełnić funkcję dekoracyjną a nie być metodą utrzymania stroju na lalkowym ciałku. To zadanie miały spełnić rzepy.
No i spieprzyłam. Tak bardzo zależało mi na tym żeby góra była najlepiej możliwie dopasowana, że przegięłam w drugą stronę i gorset lewie schodził się na górze, o zakładce na rzepy czy zatrzaski nie wspomnę.
Obyło się bez wielkiej katastrofy. Tył poszedł na przód i tyle.
Wygląda to, moim zdaniem znośnie, a do mąk podczas sznurowania i rozsznurowywania wcale nie muszę się przyznawać :)
 
Kolekcja: no name
Modelki: Diana
 












 
Jak na pełen spontan Diana wyszła całkiem nieźle :) 

2 komentarze:

  1. Ależ te róże jej pasują, co prawda zapewne każda w tej kreacji i sukience wyglądałaby równie ślicznie:) Ale skoro to pierwsza taka poważniejsza sesja Diany oddajmy jej sprawiedliwość, że ślicznie się komponuje z tym swoim nienachalnym makijażem w ten różowo dziewczęcy klimat:)
    Co do sznurowania fajny pomysł ! ag

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawiedliwość oddaję, i przyznaję, ż pomimo iż same kolory na powiekach są dość ciemne, to makijaż jako całość jest bardzo delikatny i subtelny :)
      Miała dziewczyna szczęście że przypadły jej w udziale te róże :)

      Usuń