Taaaaaa, grzybki, grzybki i po grzybkach.
Stylizacja wybrana, Summer ubrana od stóp do głów, nawet w sweterek, bo zrobiło się chłodnawo a tu pogoda taka że zaraz będzie padać.
Oczywiście raz już postanowiłam wybrać się w plener na deszczu, ale efekt ulewy miał tam być zamierzony.
W tym przypadku trudno żeby grzybiareczka pozowała z koszykiem (przypominam - lalkowym, opartym na tekturze, kleju i kordonku) w strugach deszczu. I o ile lalka jest z plastiku to jej gadżet już nie był :)
Nie ukrywam, trochę się wściekłam.
Był pomysł, była koncepcja, były przygotowania i co? Nici.
Po cholerę prawie dwie godziny kleiłam ten koszyczek paćkając wszystko dookoła, skoro grzybobrania nie będzie !!
Będzie, będzie :)
Dzisiaj nastał nowy dzień a z nim wypad po reklamacyjny balkonowy parasol ze słoneczkiem i nowymi chęciami. A taki pozytywny mix może oznaczać tylko jedno: SESJA :)
Oczywiście nie podzielę się z Wami dzisiaj jej efektami - na to trzeba będzie trochę poczekać (zgranie, eliminacja kiepścizny, photoshop z tuszowaniem "stabilizatora ruchu" trochę mi zajmie ;P ), ale za to postanowiłam podzielić się z Wami zdjęciami z mojej "pracowni" czyli dokładniej "mojego kawałka podłogi" bo teraz tam pracuje :).
I żeby było jasne - nie w głowie mi żadne wakacje :)
Wzięłam się w sobie i zaczęłam nadrabiać braki w górnej garderobie lalek.
Tak się jakoś nieszczęśliwie złożyło że mam dużo dołów, do których nie pasują, i tak marnej ilości i jakości, góry.
Jednak po kolei:
Napaliłam się tego lata na wykorzystanie szyfonu z zakupionej dawno bluzki z Takko. Miał być cały komplet falbaniastych sukienek z kolorowymi dołami. Taka moja prywatna Barbiowa tęcza. Szczególnie że ta warszawska ma zniknąć ze stolicowego krajobrazu :)
Na tą chwilę niewiele z tego wyszło :P
Zatrzymałam się przy dwóch uszytych modelach i dalej ani drgnie...
Inspiracyjna pustynia.
Ale tak to wyglądało:
:) Wrażliwców przepraszam z góry, choć już na to chyba za późno, za traktowanie Ani. Mogę przysiąc że to tylko wygląda tak źle. Ania miała cieplutko i milutko w roboczym koszyku. Wystarczy tylko spojrzeć na zrelaksowane ułożenie nóg :)
A skoro z sukienkami trafiłam na pustynię, mogłam tylko przerzucić się na coś nowego. Wybór padł na kropeczkowy dziecięcy t-shirt z dwupaku po przecenie z H&M. Uszyłam sukienkę (zaprezentowaną już, ale za to bardzo krótko na dianowej premierze, ciąg dalszy nastąpi), lekki niewypał, bo mocno wycięte w okolicach pachwin body narzuciło kiepską wysokość dla doszywanej spódnicy i przez to lalce zaburzyłam proporcje, Ale przy okazji powstała pierwsza bluzeczka-body.
Jej fason tak mi się spodobał, że postanowiłam uszyć tego więcej.
Mam kilka fajnie uszytych spódniczek, dzięki dobremu wykrojowi (którego na marginesie nadal nie mogę znaleźć) posiadam też parę dobrze uszytych leginsów i wszystko leży bo tylko bluzek mi brak.
A to co jest to albo za duże, albo źle układające, albo nieforemne, albo z głupiego materiału.
Myśląc o uniwersalnej bluzce do głowy przyszły mi tylko dwa kolory: biel i czerń. Na ten drugi jeszcze nie ta pora roku, a tak się super złożyło że pierwszy był w zasięgu ręki (zakupy pod materiałowe kredki).
No to się zabrałam za body bardziej lub mniej symetryczne, z rękawkiem lub bez, z dekoltem lub bez. Do nadruku, do wyszywanki czy do koronki.
Przy okazji zebrałam się na odwagę i uszyłam sukieneczkę z nadrukiem twarzy dziewczynki.
Jak widać, niesiona na skrzydłach euforii udaną sukieneczką, pociągnęłam dalej ten temat, wykorzystując pozostałe części garderoby czy ciała nadrukowanej dziewczynki do stworzenia kolejnych konfekcji :)
Chyba spokojnie mogę powiedzieć, że wpadłam w trans produkcji taśmowej :)
A tak mniej więcej wygląda efekt mojej pracy (oczywiście to nie wszystko).
Więc bardziej mróweczka ze mnie niż urlopowicz :P