czwartek, 9 lipca 2015

Daria z piórkiem

Dawno nie było tu Darii :)
Eeeee, co tam, dobrego nigdy dosyć.
W końcu po to Bóg stworzył piękno żeby się nim nacieszyć. No to się cieszmy. 
Daria znów bez konkretnej kolekcji,  ale jeszcze na szczęście w ubraniu.
Bo u mnie już nie tylko brak warunków ale i weny. Może to i dobrze. Skoro szklanka bywa czasem do połowy pełna, to w moim przypadku chyba teraz jest najlepszy moment na taką twórczą blokadę.
Poza tym zakitrałam też gdzieś moje wszystkie lalkowe wykroje. Zaczynam najwyraźniej żyć w systemie "zero-jedynkowym". Albo pół rzeczy na wierzchu i drżę za każdym razem że wytrawne oko wyłowi gdzieś półgotową sukienkę czy mini-mini rękawka do płaszczyka, albo zabunkruje rzeczy tak, że sama nie mogę ich potem znaleźć.
Bo nie mogę. Przerzuciłam komodę, trzy pudła z materiałami, nawet zrobiłam porządek w szafie i nic. W takich przypadkach babcia zawsze mówiła że diabeł ogonem nakrył, ale ja twierdzę, że to przejście na zawodowstwo w kitraniu wszystkiego :).
A bez wykrojów nie chce mi się nawet próbować do ubrań podchodzić. Bez wzoru nie zasiądę do spodni, spodenek, rybaczek, nie ruszę też nieelastycznych sukienek, że o marynarkach nie wspomnę.
Dopasowywać bez wykrojów to ja sobie mogę jak mam dzień z maszyną, a nie trzyminutowe dochodzonka.
Dlatego niczego nowego nie dotykam. 
I nawet mi z tym całkiem przyjemnie.
 
Oczywiście radość i duma stworzenia czegoś w warunkach podziemia i pełnej konspiracji bywa ogromna, bo to taki podwójny sukces, no ale jak długo można czerpać satysfakcję  przy takiej partyzantce. I to bez oddechu i chwili wytchnienia.
A tak jest czas nie tylko na oddech, nie tylko na tchnienie a powiedziałabym że nawet na lekkie stękanie.
Choć nie moje :).
Jeszcze nie jest ze mną tak źle żeby sobie postękiwać w samotności i niestety nie jest również tak dobrze żeby sobie postękać w duecie. Odgłosy pochodzą od koleżanki Anastasii. Przyznam się, a robię to bez zażenowania, że z Aną S. widujemy się czasem kilka razy dziennie :).
Odkąd mam swoją własną płytę nie straszne mi burze i wiatry, niezależna już nie tylko od internetu a także i prądu (oczywiście na czas wytrzymałości laptopowej baterii) mogę sobie Grey'a zarzucić kiedy chcę.
To sobie zarzucam. Szkoda tylko że nie dla fabuły, szkoda że nie dla momentów, ale za to dla fonii, a dokładniej mówiąc dla barwy głosu Pana Christiana.
Bo coprawda nie jest to mistrz Żebrowski, ale blisko, bliziutko. Mogę chyba nawet zaryzykować ze to ta sama półka.
No to tak sobie Pan Grey w moim mieszkanku rzuca co czas jakiś zdanie w eter, a że przy okazji laska w tle sobie z przyjemności postęka (nawet jeśli to przyjemność reżyserowana). Wytrzymam :).
Tylko jakoś nie mogę się zebrać do książki.
 
Ale o czy ja mówię. Przecież to blog o fashion, glamour, style a ja tu z erotycznym uniesieniem wyjeżdżam.
 
Wracając do Darii i jej kreacji, bo to akurat śmieszna historia.
Mam w domu sukienkę. Swoją własną prywatną. Cudo dosłowne w którym się zakochałam i które do mnie ,w sklepie wisząc jeszcze, przemówiło.
Cudo oczywiście jak to z cudami bywa, wisi na wieszaku już kolejny sezon a świat zobaczyło tylko raz jeden jedyny. 
I wcale to nie jest sukienka weselna.
Ponieważ własną komunię musiałam przechodzić w zwykłej sukieneczce (komunijna kreacja zaraz po wyjściu z kościoła została przetestowana przeze mnie drobną chwilkę na domowym podwórku co zakończyło się dziurą do zszycia, natychmiastowym praniem i jeszcze zdrowym rodzicielskim "wykładem wychowawczym") przez całe życie idę z tęsknotą do balowych kreacji. I zdarzyło się raz, wychodząc dnia pewnego z jednego ze sklepów, sama własnoręcznie wpuściłam zefirek na wiszące przy drzwiach sukienki. Niby wieszak wcześniej obejrzałam, niby nic fajnego nie znalazłam, a tu nagle macha do mnie ciemny chaber w połączeniu z nasyconym różem. Odwróciłam się, drzwi zamknęłam, a sukienka znów pląsa w moim kierunku i prosi żeby ją zabrać. Dotykam- mgiełka, przykładam do siebie - po same palce u stóp, a nawet jeszcze niżej. Był tylko jeden malutki feler. Cena.
Rozsądek wziął górę nad emocjami, z sukienką się pożegnałam, odwiesiłam na miejsce i wyszłam. Ale to przecież nie koniec historii. Ponieważ był to sklep producenta, cała sklepowa piwnica przeznaczona była na przeceny, a ja odwiedzając go regularnie często widziałam jak niesprzedające się kolekcje prędzej czy później trafiały na poziom -1 ze sporym rabatem na metkach.
Lato mijało, sklep odwiedzałam, ale mojej sukienki nie było nawet śladu. I kiedy straciłam nadzieję że jeszcze kiedyś się zobaczymy, kiedy zaczynałam być zła na swoje ubraniowe skąpstwo, trafiłyśmy znów na siebie  tym razem właśnie w piwnicy. Ona tak samo piękna, tak samo zwiewna, tak samo długa, tylko o połowę tańsza.
Złapałam za portfel i była już moja.
Oczyma wyobraźni widziałam nas dwie spacerujące brzegiem Bałtyku, oczywiście w lekko wietrzny dzień, ja z rozwianym włosem, ona z rozwianym dołem, a wszyscy patrzą na nas z zazdrością lub uwielbieniem, w zależności od płci podziwiających ;P. 
Przyjechałam do domu, sukienkę przymierzyłam i uważam, że nadal jest spektakularnie zjawiskowa, tylko.... wkład nie ten.
Sukieneczka na gumeczkowej górze jest dla filigranowych chudzielców, a nie babo-chłopa z przerośniętymi barami i zatłuszczonym dekoltem. Taka jest prawda. No i ktoś trochę nie pomyślał lub poszedł na skróty z podszewką. Jest gruba i sztuczna. Kiepski pomysł jako baza pod szyfonową mgiełkę na upalną porę. Jednal co zrobić.
I kto wie, może nawet uda mi się w niej jeszcze kiedyś wystąpić, na razie jednak musi wystarczać jej rola muzy.
A jak muza, to oczywistym jest że wersja mini musiała trafić do Barbiowej szafy. Przymiarki trwają ponad rok :)
Po prostu trudno jest przenieść taki fason na filigranowe ciałeczko. Jeśli dół ma być szeroki, a taki jest właśnie oryginał, to więcej materiału zostaje na marszczenie u góry, tworząc brzydką kiełbasę albo oponkę.
A ja na materiale nie oszczędzam..... nie jeśli chodzi o barbiowate :)
I jako trzecie podejście postanowiłam uszyć ten model z zielonego szyfonu. Na dużej płaszczyźnie materiał wygląda tak trochę jak kuchenne firanki, ale przekładając to na mini skalę kuchenna krata na szczęście zanika :).
Za to po raz kolejny przeholowałam z szerokością.
Było tego dużo za dużo. A że uważam siebie za osobę gospodarną, postanowiłam z jednej zbyt szerokiej sukienki maxi zrobić sukienkę maxi o odpowiednim rozmiarze, sukienkę mini i jeszcze spódnicę.
W zamiarze odpowiednio szeroka, długa sukienka po przeróbkach stała się maxi wąską kiszką a dwa dodatkowe stwory......
No właśnie jeden z nich można dzisiaj podziwiać na Darii.
Zrobiłam zbyt małą przerwę pomiędzy gumkami przy biuście, sukienka przy najmniejszym dotknięciu perwersyjnie odsłania piersi. Będę musiała dorobić ramiączka, bo to strasznie utrudnia pozowanie modelki, a już szczególnie modelki niestabilnej i nie mam na myśli wahań hormonalnych :P.  
Trochę też przesadziłam z ilością tiulu na podszewce, ale tego akurat zmieniać nie myślę. Będę się trzymała wersji że to taki nabuzowany projekt. 
 
A skoro mam już tyle gadżetów do domowych sesji zapraszam...... na dwór :)
Dla odmiany. Ostatnio wszystko było we wnętrzach to pomyślałam że czas na naturę. Tym bardziej że słoneczko pięknie świeciło, a ja dawno zaplanowałam sobie (po poprawkowej sesji kopciuszka) więcej zdjęć z kamiennym chodniczkiem. 
I ja to u mnie bywa, na potwierdzenie tego słońca, pierwsze zdjęcia Darii są przy zachmurzonym niebie, ale zaraz słońce wylazło i reszta fotek doświetlona jest promieniami słonecznymi.
 
Daria jak zwykle piękna, możnaby rzec piękna zjawiskowo. 
W jej przypadku twarz może być skierowana w prawo, lewo, w górę, dół. Obojętnie. Tu każde ujęcie jest odpowiednie, każde jest właściwe. 
 
Kolekcja: no name
Modelki: Daria
 










Pomimo jej przecież ciemnych włosów, pomimo braku zwierzątek, zdjęcia w buszu kojarzą mi się od razu z mickiewiczowska Zosią zajmującą się zwierzęcym inwentarzem w ogrodzie.

A uważny obserwator  zauważy także, że sesja zakończyła się finansowymi stratami. Daria tak bardzo zajęła się pozowaniem, że zgubiła jedną bransoletkę. Wątpię żeby się odnalazła, ale i tak pójdę poszukać. W końcu mówi się że głupi ma szczęście.
No i sesja jeszcze bez butów ale już z biżuterią :)

3 komentarze:

  1. Piękne te zdjęcia wyszły:) szczególnie wszystkie z niezapominajkami! Sukienusia rzeczywiście słodka i dziewczęca i w tej ogrodowej scenerii pięknie się zaprezentowała no i te słoneczne efekty specjalne;)
    Historię sukni-muzy czytałam jak swoją:))))))) musisz wrzucić fotę tego cuda, bo strasznie jestem go ciekawa..
    świetny wpis czytałam z uśmiechem na twarzy:) ag

    OdpowiedzUsuń
  2. Sesja sfotografowana chyba z dwa tygodnie temu, po niezapominajkach nie ma już śladu, tak samo jak po zaginionej bransoletce i... tej wersji sukienki :D
    ramiączka dorobione jak obiecywałam, ale tiul wyleciał pomimo zapierania się ze zostanie :)
    Postaram się o zdjęcia "cuda" ale tak bez wkładu :)
    Bardzo się cieszę, że wpis okazał się radosny

    OdpowiedzUsuń
  3. Z wkładem też poproszę!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń