Jak już wiecie każdy mój wpis na tym blogu blokowany jest przez niemożność zamieszczania fotek z powodu niedoskonałości sprzętowych na jakich przyszło mi "pracować".
No i późnym wieczorem, bo to o tej porze najczęściej mnie oświeca (i nie mam tu na myśli ani płomieni świeczek ani elektryczności) wpadłam na genialny pomysł znalezienia programu do blogowania na telefon. Skoro mój notebook odmawia załączania zdjęć, to może smartfon temu jakoś podoła. Teoretycznie nieco zwariowana, żeby nie powiedzieć lekko nierealna teoria, ale komu szkodzi sprawdzić.
No i sprawdziłam, test zakończony zadawalającym mnie wynikiem. Nie mogę tego określić słowem "pełen sukces" bo zdjęcia z telefonu odbiegają znacznie jakością od tych robionych aparatem, jednak jako przerywniki pomiędzy kolekcjami myślę że wystarczą.
Zastanawiam się tylko co dalej z tą rozwijającą się wokół mnie techniką komunikacji....
Czy odwali mi na tyle żeby zacząć wrzucać 5 razy dziennie informacje na fb o tym jak "zastanawia mnie ulotność życia" czy "co nas czeka po tamtej stronie" publikowane na przemian ze zdjęciem patelni z własnoręcznie przygotowanym kurczakiem na słodko, zdjęciem butelki piwa o nowym smaku brzoskwiniowym z knajpą w tle urozmaiconym wiadomością o zakupie super koszulki z przeceny w sklepie X, czy spodni ze sklepu Y.
No a potem "ćwierkanie" czyli twit'owanie (obszar na razie zdominowany przez naszych super biednych - czytaj ubogich w dochody polityków) czy modny wśród gwiazd instagram.
Bo umówmy się, jakie wrażenie zrobi wrzucenie złotej myśli np o zwierzęcym traktowaniu zwierzaków przez ludzi na fb jeśli można swoje zadumane zdjęcie na tle fontanny, pobliskiego lasu, parku, romantycznej uliczki tudzież przy głowie konia (za przybywanie w towarzystwie którego należy zapłacić 140zł za godzinę - bo to najdroższa stadnina w okolicy) w markowych butach, torebce, okularach z tag'iem o zwierzęcym traktowaniu naszych pupili. I nie trzeba się rozpisywać (bo to przecież czasami boli), minimum słów to mniejsze szanse na błędy ortograficzne, no i pewnie najważniejsze - nie ma szans na komentarz. Bo zawiść ludzka jest WIELKA i jeszcze ktoś miałby czelność skomentowania tego żeby zamiast wydawać kupę kasy na szmaty i sesję niech lepiej wpłaci pieniądze na schronisko, kupi budę czy karmę. A tak mamy pięknie, stylowo, z klasą, na bogato, mądrze, refleksyjnie i jakże współczująco.
Z pełnym przekonaniem, pełną świadomością i moim oślim uporem mówię NIE.
W abonamencie nie ma pakietu z nielimitowanym internetem, telefon jest na tyle skromny w rozmiarze, że wszelkie tekstowe informacje pisze się z dużo mniejszym komfortem niż na klawiaturze komputera a poza tym i PRZEDE WSZYSTKIM palma mi nie odwaliła i nie odwali.
Zatem wracając do tematu (bo jak zwykle dygresja w moim wykonaniu jest dosyć długa i zdarza mi się popłynąć). Tajemniczy projekcik, który zajmował mi ostatnie dni okazuje się być nową sofą.
Dla przypomnienia powiem, że to drugie podejście. Pierwsza sofa, po ukończeniu, wydawała mi się sporym sukcesem (widać tu mój zdrowy obiektywizm) choć lekko nie trzymała poziomu - na szczęście nie było tego widać na zdjęciach.
Pojawiła się przy dwóch okazjach na blogu, z życzeniami bożonarodzeniowymi i jako zapowiedź pierwszej kolekcji urban africa. Dziś pojawi się po raz trzeci i..... ostatni.
Kiedy w produkcji była druga, przecież zupełnie inna, bardziej kanciasta, niższa, kolorowo paćkowata myślałam ze pozostawię je dwie. Zimowy plener jest malowniczy i bardzo ciekawy, ale dla dwudziestocentymetrowych lalek może być bardzo wymagający. Minimalna warstwa śniegu jest już dla nich zaspą po uda czy pas, z powodu ich mikroskali otoczeniem dla nich będą raczej śniegowe pustynie, bo każda mała roślinka będzie prawie jak lalki zakopana pod białym puchem. I co najważniejsze - te olbrzymie dziury pozostawiane przez olbrzymie buciory fotografa i asystentki sesji :)
Koło lali trzeba kucnąć, ustawić, zabezpieczyć żeby się nie chybotała i zaryła noskiem w śnieg (bo całe ubranie pomoczy i będzie po sesji). Zdjęć też nie można robić z dystansu, bo to przecież kruszynki są. Zresztą, po co się kręcić tam i spowrotem jak i tak ślady przy ustawieniu już zrobione. Krótko mówiąc, dla urozmaicenia miały być dwie. ALe jak je wczoraj obok siebie ustawiłam...........
Same/sami zobaczcie - pierwowzór jest małym koszmarkiem.
(cholera, na tych nocnych zdjęciach i tak nie wygląda to najgorzej)
Już po ostatecznym sklejaniu drugiej okazuje się, że też mam jej sporo do zarzucenia. Przesadziłam ewidentnie z oparciem (ta moja mania wielkości) ale i tak jest to lepsze niż ten upiorek po prawej.
Decyzja podjęta szybko, bez zbytecznego zastanawiania, pod chwilowym impulsem i c'est la vie. Z pierwowzoru została kupa śmieci.
A że jeszcze widno i dosyć spokojnie było - o 22:00, jak nigdy wcześniej, zapadła cisza nocna, postanowiłam zacząć cos nowego :)
Co tym razem?
Pozdrawiam gorąco :)
P.S. zdjęcia osadzone nową metodą przez telefon :)
bardzo to ułatwia życie.
Moim skromnym zdaniem zdjęcia wyszły super, gdyby nie wzmianka to pomyślałabym, że to z aparatu. Sesja i wpisy jak zawsze dopracowane:)DG
OdpowiedzUsuńdziękuję, dziękuję, ale jak się przyjrzeć to różnica jest. No i nie jestem fanką telefonicznych fotek więc może jestem uprzedzona. cóż nie zawsze łatwo i szybko jest rozwiązaniem na wszystkie problemy - ale szczególnie doraźnie bywa pomocne :).
UsuńHeh zabawnie to wyszło z tym jak Daria się przesiadła, a obok pozostałości po jej sofie :)) jak dla mnie szkoda sofki nie była przecież taka zła? a co teraz tworzysz ? trudno zgadnąć po zdjęciu...
OdpowiedzUsuńA korzystając z tego, że nie jest to wpis sesyjny i nie zaszkodzę żadnej modelce muszę napisać, że te ich plastik buty to koszmar!!!! w sensie strasznie kiczowate... i wiem, że to niczyja wina, bo nie można dostać innych ale musiałam to z siebie wyrzucić :) ag
W czwartek wpadam do Piły. Może uda mi się w lumpku znaleźć jakąś wytartą zamszową mini na buciki :) Mi też ten plastik już się przejadł, do tego stopnia ze przestałam już poszukiwać kolejnych par na allegro.
UsuńTa sofka była zła. Rzeczywiście zdjęcia tego aż tak nie pokazują i dzięki Bogu że ich nie obejrzałam przed demolką bo kto wie czy by nie została. :)
Ale nie ma się czym martwić, ta kupa deseczek to właśnie nowy narożnik, który też czeka na czwartkowy wypad do Piły w poszukiwaniu jasnego lenu czy bawełny :)
A niebieski maszt - pozostaje jeszcze niebieskim masztem :)