poniedziałek, 26 stycznia 2015

Coś się tej afryce nie spieszy.

Coraz trudniej jest mi aktualizować tego bloga. Warunki są coraz gorsze, a w zasadzie to ich brak. Tak się to życie u mnie kiepsko toczy :(
Wiem, wiem narzekanie to nasza polska narodowa cecha nr 1, ale u mnie to jest naprawdę. Uwierzcie.
Od sześciu tygodni ojciec jest w domu. I kiedy już wszyscy, łącznie z nim, wiedzieli że to koniec laby i trzeba będzie wrócić do pracy on dostał kolejne L4 na miesiąc. Nie żałuję mu wolnego, niech facet ma, niech odpoczywa, niech się leni, ale kurczę blade - blokuje mnie jak nic.
Za oknami zimowa aura, nawet gdyby chciał na całe dnie wybywać na ogród, to pogoda nie ta. Owszem, uciekając od domowych obowiązków, czy złego humoru małżonki wybywa do gospodarczego, bo to węgla trzeba nanosić, to posprzątać sam domek , auto wypucować, uporządkować narzędzia czy cokolwiek.
Ale to nie jest tak, że znika na godzinkę, dwie, z gwarancją ze do domu nie zajrzy. Był czas że jeździli na zakupy we dwoje. Czekałam wiec z utęsknieniem na takie momenty, jednak okazuje się, ze muszą mieć teraz moje towarzystwo. Bo to z telefonem cos załatwić, to z telewizją, to niezobowiązująco spojrzeć na kafelki do garażu.... Trzech muszkieterów rzecz by można. Jeden za wszystkich wszyscy za jednego.
Był czas, że w dni pracujące małżonki, szacowny małżonek wybywał w odwiedziny do rodziców. Odwiedziny takie mogą się czasem znacznie przedłużać, nawet do ponad dwóch godzin, ale co z tego jak standardowo to niecała godzinka. Niech nawet. Godzinka to o całe sześćdziesiąt minut więcej niż nic. Można i to doceniać. Jest cel na który można czekać z nadzieją, niecierpliwością i utęsknieniem. Tylko ze żyjemy w kraju, w którym jeśli myślisz że gorzej być nie może, to będzie.
I kiedy pełna wiary czekam na te popołudnia (porę odwiedzin) na horyzoncie pojawia się dziadek niwecząc moje plany, zdeptując moje marzenia, niszcząc moją wszelką nadzieję. Bo przecież nie ma już większego sensu odwiedzać tatusia jeśli spędziło się z nim parę chwil temu dwie godziny na kawkowaniu i piwkowaniu u siebie. :(
No katastrofa. 
Jak sobie przypomnę czasy kiedy całe nocki były moje. Mogłam szyć, haftować, wyszywać, fastrygować prawie do samego świtu. A ja głupia narzekałam że niewyspana, że hobby staje się wymuszonym obowiązkiem bo mus korzystać jeśli dom pusty.
Bo zła byłam jak w samotne dnie, genialne do hobbowania, nawiedzał mnie wujek marnując, tak cenne, dwie godzinki na pieprzenie o niczym, a zawsze robił to w moje wolne dni. Bo czasem trzeba było wypaść jeszcze do miasta na zakupy. I z dzisiejszej perspektywy jak się to miało do obecnych czasów.....
Jak mogłam narzekać na takie idealne warunki.... głupia, rozpuszczona, rozpieszczona królewna.

Zgodnie z życzeniem Ani pierwszą prezentowaną sesją ma być "Urban Africa II".
I będzie. Obiecuję.
Tylko nie wiem kiedy.

Teoretycznie kolekcja była gotowa już w zeszłym roku, ale jedna z sukieneczek okazała się za krótka. Były pomysły na przedłużanie koronkami, falbankami, wstawkami i frędzelkami we wszystkich możliwych wydaniach. Ostatecznie postawiłam na coś bardzo prostego i oczywistego , ale przecież najlepsze pomysły są ponoć zawsze najprostsze i rodzą się w wielkich bólach :P
Szczęśliwie złożyło się również, że zaraz po genialnym pomyśle dostałam od kuzynki spodnie do przeszycia i torbę z zakupów w której trzeba było przyszyć urwane ucho. Miałam przykrywkę by na żywca, pod okiem i uchem rodzicielstwa, uszyć co zaplanowałam. Zdecydowanie wyglądało na to że sporo męczę się z tym przeszyciem spodni, ale miałam już gotową wymówkę, że materiał się podkręca i czasem przeszywam trzy warstwy materiału, co skutkuje potrzebą prucia i przeszywania od nowa :)
Udało się uszyć to co sobie zamierzyłam. Czy udało się też uratować kreację? To ocenicie sami, mam nadzieję że wkrótce.
Pierwsze podejście do fotek miało miejsce ponad dwa tygodnie temu. Ale znów podejście stało się tylko podejściem. Kolekcja składała się z siedmiu kreacji + dwóch gratisów na przyszłość które nie pasowały do koncepcji.
Niby siedem to szczęśliwa liczba, ale przy czterech modelkach, trudna do równego podziału. A ja nie lubię celowo eliminować dziewczyn. Każdą darzę wielką sympatią, każda jest mi z jakiegoś powodu bliska, więc jak tu stawiać krzyżyk na jednej z nich. Dodatkowo, rozwiązanie uratowania zbyt krótkiej sukienki, otworzyło mi drzwi do wciągnięcia do kolekcji spodni pumpo-alladynek. Moich pierwszych, dziewiczych, niewykrojowych spodni.
Efekt końcowy jest daleki od tego jak sobie je wymarzyłam, ale pierwsze koty za płoty, poza tym przecież moda i piękno to rzeczy zupełnie subiektywne i to co nie podoba się mnie może być zachwycające dla czytelników.
Spodnie oficjalnie trafiły do kolekcji. Szczęśliwa, że rozwiązałam bezkrwawo problem eliminacji lalek, nie pomyślałam że w tej sytuacji potrzebna mi jeszcze góra w klimacie i na temat.....
Zapewne znacie ten ból - szafa pełna ubrań a tu nie ma co na siebie włożyć. 
U mnie pudło pełne ubranek, ale też nic coby pasowało.


 
P.S. nigdy bym nie przypuszczała, że lalce w tak barbiowo różowych ustach będzie pasowała krwista czerwień.  To, co ma na sobie, to tylko pomarszczony tiul z poprutej ozdoby przy T-shircie, ale będę musiała pomyśleć o jakiejś konkretnej czerwonej kolekcji.
 
I znów kombinacje alpejskie co by tu zrobić żeby dogodzić....
Zachować klimat, nie odstawać od reszty, być w temacie i najlepiej żeby nie trzeba było tego szyć.
Odrobina presji, wspomnienie mojej modowej topmodel - Anji Rubik i pomysł gotowy. Prosty, łatwy, szybki w wykonaniu, zobaczymy czy Wam się spodoba - ja to kupiłam a nawet uszyłam :)
 
Mając ostatecznie ostateczny komplet kreacji przyszedł czas na sesję. Ubrałam w nocy dziewczyny, uczesałam (niestety znów boso - tym razem zabieg niecelowy, za cholerę nie mogę znaleźć butów tak je skutecznie chowałam przed siostrzyczką) i postanowiłam czekać na dobry moment.
Marzyły mi się zdjęcia w słońcu, w końcu to afryka, nawet jeśli w miejskim wydaniu. 
Słońce jest, ale realna szansa na sesję o czasie jego świecenia jest mniej niż marna. Dwa tygodnie podchodziłam. Bezskutecznie. 
Cudnie byłoby wykorzystać naturę. Wiecznie zielone bukszpany, choinkę, nawet suche krzaki kaliny, ze słońcem lub bez. Ale i to jest na chwilę obecną mało realne. W zasadzie nieosiągalne. Industrialny płot na którym mogłyby siedzieć, stać, opierać się, lub nawet zostać przywiązane.....

No las za cholerę nie pasuje mi do tego klimatu i choćby nie wiem co, w tej kolekcji tam nie polezę.

Dziś, mając znów jakieś 25 - 30 minut (odwiedziny bratowej) wymyśliłam kalendarz. Cały czas jak osioł zapieram się przed pomysłem wykorzystania mebli. Wyciągnęłam kalendarz, zawiesiłam i..... niespodzianka. Kalendarz, jak na takowego przystało, posiada na swych kartach dni miesiąca. I choć znajdują się na samym dole strony to pchają się te cyferki na zdjęcia, jak rasowa celebryta. Wiele możliwości obejścia problemu nie było. Albo ucinać girki do kolan na każdym zdjęciu, co też przy okazji rozwiązałoby kwestię hobbickiej mody paradowania boso, albo odciąć w interesującym miesiącu dni. I odcięłam. Jakież było moje zaskoczenie gdy po ich wycięciu moim oczom ukazały się dni miesiąca następnego.
Niby jako taki iloraz inteligencji posiadam, a jednak czasem moja bezmyślność i brak wyobraźni nawet mnie wprawiają w osłupienie.
Zanim pozbyłam się wszystkich miesięcy, otworzyły się drzwi wejściowe i nie byłam już sama....
Na pocieszenie jedna fotka panien oczekujących na swój moment chwały i pół kolekcji "urban africa"

 
P.S.2 Jak już wspominałam w poprzednim wpisie, tak mniej więcej w okolicach walentynek zamarzyła mi się premiera nowej kolekcji, dla której zdecydowanie mam już nazwę i ogólny zarys. Z powodu nowego L4 moje plany zostały wywrócone o 360 stopni, ale udało mi się zaprojektować (przy częściowym wykorzystaniu fatałaszków z pudła) pierwszą, odsłonę. I jako ciekawostkę dodam, że na pierwszym zdjęciu uchyliłam Wam rąbka tajemnicy (taka dość oryginalna zapowiedź nowej kolekcji) :)
Ciekawe czy będziecie na to stawiały :)
 
A już tak zupełnie na marginesie a propos mojej muzy dla tego bloga.
Widziałam cenę ubrań zaprojektowanych przez Anję dla Mohito. Uważam osobiście ze jej linia jest najciekawszą i najoryginalniejszą z dotychczasowych celebrytkowych linii. Do tej pory swoje paluchy, choć podejrzewam że raczej tylko twarz i nazwisko moczyły Sablewska i Żmuda-Trzebiatowska, ale "ich" linie oprócz delikatnego odbiegania swoimi cenami od "zwykłych" ubrań, nie różniły się niczym innym. Kolekcja Anji jest zdecydowanie inna, odstająca od standardów Mohitowych. Odważniejsza, mocniejsza, surowsza, z pazurem. Ale ceny !!!!!!
Rozumiem, że pomiędzy nią a poprzednimi twarzami, podejrzewam że nie tyko w kwestii mody, projektowania czy samego ubioru, jest przepaść, ale żeby prosty T-shirt bez żadnych kombinacji, zdobień czy niecodziennych cięć, jedynie z nadrukowanym cieniutkim okręgiem a w nim inicjały Anji kosztował 9o złotych?
Koszula - genialna zabawa z rękawem - podziwiam i zapewne wykorzystam, ale materiał??? pożal się boże. Czy oni to szyli z resztek po namiotach?? Jakby postawić koszulę na baczność i zawiesić na niej ze trzy sznury piekielnie ciężkich korali to nadal będzie trzymać pion. Cena 36o złotych. Czy świat oszalał??
Ostatnio czytałam że znane koszulki Kupisza - te z nadrukowanym orzełkiem kosztują prawie 2.ooo złotych !!!! Paweł Deląg wypowiadał się na ich temat. Kupił dwie sztuki i po pierwszym praniu cieszy się że ma dwóch małych synków. Znane designerskie koszulki przy pierwszym kontakcie z detergentem i wodą wejdą już tylko na starszego (szkolnego) syna, a przy odrobinie szczęścia po drugim będzie je jeszcze mógł wciągnąć na siebie młodszy. 

4 komentarze:

  1. No fakt, łatwo nie masz - naprawdę współczuję. Wiem jak to jest kiedy się do czegoś palisz i nie można od razu zrealizować pomysłu :((
    Ceny ciuchów to kosmos! Książek zresztą też. Przyziemne są tylko zarobki ;P

    Kolekcja CZERWONA??? Liczę na to :)) ag

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam że już zapomniałam o tej czerwonej kolekcji..... :O
      Czy to już czas na doppelherz? :P

      Usuń
  2. Doppelherz jak doppelherz :) w pracy jak słuchamy radia leci ostatnio taka reklama, w której żona PYTA MĘŻA, czy wziął dziś tabletki na poprawę pracy mózgu! No śmiech na sali wyobrażasz sobie żonę, która PYTA MĘŻA CZY WZIĄŁ DZIŚ TABLETKI NA POPRAWĘ PRACY MÓZGU?!! ALE było śmiechu z tego :)))ag

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kogoś ewidentnie poniosło :D
      Muszę sprzedać ten patent jakiejś małżonce :D

      Usuń