Ale co tam, mój blog, moje królestwo, moje zasady!
Czy hobby może być uprawiane w skrytości i wielkiej tajemnicy? Od tajemnic są raczej niespodzianki: potajemny kurs tańca żeby zaimponować koleżance, wymarzonej potencjalnej przyszłej narzeczonej, czy pannie młodej w dniu ślubu, dziergany nocami szal dla ukochanego, malowany ręcznie portret najbliższej osobie, wyszperana w internecie wymarzona książka, czy lalka z listy "must have" (żeby nawiązać tematycznie do bloga, bo zauważyłam że wiele kolekcjonerek i kolekcjonerów takową listę posiada).
I, jak to ze mną często bywa, pozwole sobie na dygresję, samodzielnie na nią naprowadzona. Bo uświadomiłam sobie właśnie w tej chwili że raczej marna ze mnie kolekcjonerka. I to nie jest złe, a już całkiem dobre dla mojego osobistego budżetu.
Oczywiście super byłoby mieć jakąś pannę ze stajni Fashion Royalty czy Poppy Parker, ale nie dlatego że chcę bo mam taki kaprys. To lale posiadające dużo więcej detali w swoim korpusie, a szczególnie chodzi mi o to zagłębienie nad mostkiem i delikatną linie barku. Moje dekoltowane bawełniane bluzeczki wyglądałyby na pewno dużo szlachetniej i piękniej na takim ciałku. Do tego dochodzi większy zakres ruchliwości stawów, czyli nieosiągalne dla mnie w tej chwili założenie rąk na biust, podparcie się pasie, przekrzywienie ciała w bok i mogłabym tak wymieniać. Twarzyczki też są do pozazdroszczenia. Barbie jako lalka jest piękna, ale to uroda lalkowa. FR czy Poppy są takie bardziej ludzkie, ale równie przepiękne.
(żeby nikt mnie nie posądzał o kradzieże praw autorskich czy coś, to informuję iż zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony Integrity Toys - producenta tych cudeniek)
Same widzicie, że dla moich dziewczyn takie pozowanie jest nieosiągalne.
Przydałby się też bardziej elastyczny Ken. Obecny coprawda trzyma fantastycznie pion, ale to mało jak na modela. Kołkowate nogi bardzo go ograniczają.
Ba, warto by pomyśleć również o zakupie nowej zwykłej Barbie. Teraz już trzy z czterech nie mogą stać samodzielnie na nogach.
Ale się nie pali..... Allegro oglądam raz na dwa tygodnie a i wtedy nie muszę ze sobą wewnętrznie walczyć w sprawie zakupu.
Na swoje szczęście.
Wracając jednak do wątku głównego, dla którego się tu właściwie dziś pojawiłam.
Hobby powinno być pasją, nieograniczoną przyjemnością, radością. Powinno bawić, relaksować, odprężać, odstresowywać.
Czy zatem coś, co robimy w ukryciu przed innymi może nieść nam taką radość i spokój?
Wiem, wiem, znów narzekam.
Może to kwesta przesilenia zimowego, może przeludnienia, a może nagromadzenia skrytych podjazdów szwalniczych, ale znów muszę odpocząć od ubranek. Takie szwalnicze chwilówki są zabójcze dla mnie, bo to w zasadzie ani szycie ani nie szycie. Nawet teraz, zamiast pisać czuję że powinnam próbować coś przynajmniej zaprojektować w głowie (jak to dumnie brzmi), jeszcze lepiej wykroić, a już najlepiej to sfastrygować i być gotowym na chwilę sam na sam z maszyną. Bo przecież takowa może się przydarzyć, a grzechem byłoby w obecnej sytuacji takiego momentu nie wykorzystać.
Delikatna presyjka....
Czy tak wygląda hobby?
Mało tego że presja, to żeby ten wolny czas nie przelewał się bezpowrotnie między palcami łapię się przeróżności.
Przerzucam setki stron w poszukiwaniu wykrojów dla moich modelek i modeli. Mając takie cacuszka mogłabym sobie zaoszczędzić sporo czasu na prucie i niekończące się dopasowywania, ale albo wynalezione wykroje są do bani, albo moje szycie nienajlepsze. Coprawda samo wycinanie materiału z wykroju na kolanach czy też w powietrzu jest już samą w sobie głupotą ale tak krawiec kraje jak mu materiału staje, tak dex'a wycina, jak pozwala rodzina :).
Ale szklanka ma tu być w połowie pełna a nawet pełniejsza, dlatego opowiem inną historię.
Poszukując nowych wykrojów przypadkiem trafiłam na zupełnie nieodkryty do tej pory przeze mnie blog.
Fajne kreacje dla lalek, pięknie prezentujące się na zdjęciach. Choć sprytnie dla potrzeb sesji, to jednak trochę podrabiane więc nie uda się nic przenieść na mój grunt. Ale jakie zajebiaszcze pomysły na rzeczy dookoła lalek!!!!
Zatem:
Jest pomysł na mini guziczki. Muszę tylko zobaczyć, czy mój dziurkacz da sobie z tym radę.
Jest pomysł na podstawy do lamp. Kupiłam już plastikowe łyżeczki, może dziś w nocy uda mi się coś podprasować.
Jest genialny pomysł na sztućce z opakowań toffifee. Akurat nieprzydatny dla mnie, ale liczy się pomysł. I kto wie co przyszłość przyniesie- stół już przecież mam...
Ba, podzieliła się poradą jak robić doświetlone zdjęcia w pochmurne dni - niestety wymaga to posiadania dwóch lamp halogenowych w cenie powyżej 60zł za sztukę, więc na razie nie skorzystam. Ale znów, kto wie co będzie w przyszłości, kto wie......
Natchnęła mnie też blogerka na więcej zieleniny w doniczkach. Właśnie, doniczki....
Do tej pory korzystałam albo z malutkich nakrętek albo zakrętek w lalkowym rozmiarze XXL. Nie mogłam znaleźć nic pomiędzy.
Nic dziwnego, przecież kawy nie piję. Za to z pewnym czasowym poślizgiem szperam po wartościowych blogach na których piękniutko prezentują się doniczki z esspresowych kapselków.
Oczywiście przy pierwszej nadarzającej się okazji poleciałam do sklepu w poszukiwaniu wymarzonego produktu.
No i tu rozczarowanie.
Uwaga - będą antyreklamy.
Na pierwszy teren łowiecki wybrałam Tesco. Bo nigdzie indziej nie znajdę 48 producentów makaronu świderki do wyboru pod jednym dachem i tego samego oczekuję od kawy.
Lecę pełna nadziei, prawie jak na skrzydłach a tu czeka na mnie rozczarowanie- jeden jedyny monopolista co pakuje po 20 kapselków za prawie 21 zeta.
Niby nie kasa, prawie grosze, ale pudełka zapakowane po zęby, żadnej możliwości podejrzenia kształtu, wymiarów, głębokości. Pudło duże, i tak nie do wykorzystania od ręki w takiej ilości, nie wiem, czy do wykorzystania w ogóle - po co komu, nawet Barbie, 20 wielkich donic z roślinami (nie mówiąc ze jeszcze trzeba je zaprojektować, wykonać i przechowywać). A co jak w ogóle nie będą mi odpowiadały?
Pani na blogu pokazała wąskie pudełeczko na sztuk 5, będę takiego więc szukała.
Lidl idzie na drugi ogień. Liczę na coś innego, bo tam od zawsze większość produktów to ich oryginalne marki. Szukam i szukam omiatając z nadzieją wzrokiem kolejne półki .W końcu trafiam na tego samego monopolistę.
Z nadzieją myślę o Interku. Ceny zazwyczaj niższe niż w poprzednich marketach, target klientów uboższych, powinna być alternatywa dla mojego monopolisty.
Na jaki stawiacie wynik?
Monopolista sam na pólkach. Te same 20 sztuk, tak samo zapakowanych w tej samej cenie.
Zaczyna się wewnętrzna walka. Ryzyko powrotu z gołymi rękoma do domu duże, bo do sprawdzenia został tylko czerwony owadzik w czarne kropeczki, a tam monopolisty z wysokiej półki może zabraknąć. Bez alternatywy pod własną marką mogę wrócić z niczym. Trzeba będzie przeprosić monopolistę i wyskoczyć z tej dwudziestki przy tym dodatkowo oraz niepotrzebnie najeść się frustracji że tym razem wracam na pusto. I choć może tak nie wyglądam, to ryzyka nie lubię.
Jeszcze bardziej nie lubię jak nic nie układa się po mojej myśli a już szczególnie jak wracam do domu bez wyczekiwanego i z taką radością zaplanowanego zakupu. Trzy razy więc cofałam się do półki z nadzieją na jakieś niebiańskie oświecenie.
Jak zwykle nie przyszło, za to silniej ujawnił się wewnętrzny żyd sknera i szala przeważyła na korzyść ryzyka.
Ostatni przystanek, na nim Biedronka i....
Nie dość że wracałam z pełnymi rękoma to jeszcze w poczuciu zawarcia życiowej transakcji.
Po raz kolejny, w moim osobistym przypadku owady górą !!!
Takim oto sposobem, napędzana zakupowymi endorfinami, zainspirowana obcymi blogami, z wewnętrznym przeświadczeniem że czasu marnować nie wypada imam się różnych zajęć. Powstały więc dwa kolejne dzbano-wazony - w technice omiotania muliną i obklejenia koralikami - alternatywa do malowanych akwarelami które posiadam od dawna
Powstaje pnąca roślinka doniczkowa, udało się zapełnić doniczkę z masy solnej.
Przypadkiem wymyśliłam coś zbliżonego do wrzosów gigantów
No i coś z czego jestem chyba dumna najbardziej:
Coprawda jeszcze nie wykończone, ale bardzo chciałam się nimi pochwalić.
I przy okazji zdjęć widzę, że na pewno ten jasny idzie do kosza, nie wiem jeszcze co z czarnym :)
A już tak na koniec, na całkowitym marginesie, jeśli dożyję czasów kiedy małe Maje z mojej okolicy dorosną do Barbie, już dzisiaj obiecuję że wymuszę na ich ciotkach urlopy i będziemy budować domki dla lalek z kartonów :)
A ja nie wyrzuciłabym niczego!!! świetny wpis PS. obiecuje, że wezmę urlop tylko nie wiem czy cierpliwości mi wystarczy, ale jak coś będę na polewać winko:) DG
OdpowiedzUsuńjuż za późno - jednak dwa niedoszłe krawaty wylądowały w smieciach.
UsuńA z tym winkiem to bym się zastanowiła.... przy odbiorze budynku może się okazać że jest problem z pionami ;D
KRAWATY - szaleństwo!! Dla Ciebie nie ma rzeczy niemożliwych:D A roślinki miałam niedawno okazję podziwiać na własne oczy - małe cacuszka :) ag
OdpowiedzUsuńW czwartek muszę do Lidl'a po nowe kapsułki lecieć bo promocja po 7 jak w biedronce a kształt inny i kolor inny :)
UsuńWstyd przyznać, ale krawaty czekają ciągle na wykończenie :(