No stało się .
Sodówa uderzyła do głowy.
Że niby zakładając bloga/blogi tak zapewniałam że anonimowo, że bez żadnych ustawek, że niby Dex, że niby pasja, że żadnej autoreklamy, że żadnego celebryctwa, żadnych self'ie.
I co?
No jajco.
Na to chyba nie ma mocnych. Sława wciąga jak narkotyk.
Długo walczyłam z pierwszą wymówką.
Bo niby gołe giry w krótkich spodenkach podczas zabaw z zimną wodą na początku października to taki nasz ewenement pogodowy. Taki, że aż warto było go uwiecznić. Przecież nigdy wcześniej nie miałam okazji latać po letniemu już w trakcie oficjalnie kalendarzowej jesieni.
Jedni pomyślą, że wymówka dobra jak każda inna, że w zasadzie z to z deczka naciągane było. Dla innych może to i nawet anomalia pogodowa którą warto było uwiecznić. Tak czy siak, podudzie, tylna szynka i bebzonik trafiły na bloga. Oczywiście z zapewnieniami i zaklinaniem, że to taki jeden jedyny jednorazowy wypadek, że nigdy więcej, w końcu wyjątek potwierdza regułę i bla, bla, bla....
Nie minęły dwa tygodnie a cielsko znów rzuciło się na wizję....
Bo to dwa tygodnie później, a pogoda znów letnia, tak letnia że szorty ponownie wyjrzały na świat, a przecież nawet nie połowa a już koniec października był.
Bo końcówka październik to raczej pierwsze puchówki nieśmiało wyzierające z tłumu przechodniów, pierwsze skromne szaliczki owinięte na szyjach, czasem szydełkowa czapka naciągnięta na głowę. A ja w T-shircie, krótkich szortach i klapeczkach przesadzam lilaki czy liliowce.
No trzeba uwiecznić.
I nawet nie starałam silić się na oryginalność z nowym pretekstem. Minimalizm wysiłkowo-kreatywny kompletny. Skoro pogodowa wymówka była wystarczająca wcześniej będzie musiała wystarczyć i teraz.
Nie obyło się bez kolejnego zaklinania rzeczywistości. Kolejny wyjątek, jeden jedyny, że się nie powtórzy, że to ostatnie z ostatnich. Tak, dobra w tym zaklinaniu jestem.
Aktywność na blogu spadła do zera to i rzeczywiście pokus na kolejne promowanie moi (czytaj mła z francuska :P ) jakoś nie było. Warunki sprzyjające dla nówki celebrytki bez silnej woli.
Bo czytelniczkom pragnę napomknąć lub przypomnieć że z celebryctwem jest jak z wampiryzmem (wersja zmierzchowa). Nowa sytuacja życiowa zdecydowanie zwiększa apetyt i czyni spotęgowanie musu celebrytowania.
Więc żyłam tak sobie na uboczu od pokus wszelakich, bez pretekstów i kolejnych wyjątkowych sytuacji, anomalii pogodowych czy każdego innego powodu aż tu nagle....
Już zdecydowanie z nożem na gardle, w trakcie akcji "jednak przyjeżdzam na święta więc tak, wybierz się do sklepu po prezenty dla mnie" (bo jeszcze na początku grudnia zapewniana byłam że Wasza Wysokość Siostrzycza jednak nie będzie w stanie przyjechać w okresie Bożego Narodzenia) w szale latania po centrach handlowych wpadam do mojego ulubionego Moh**to i oczom nie wierzę.....
że mam bloga - pikuś
że mam dwa blogi - dalej pikuś
że już samodzielnie cielsko własne tam wrzucam jak rasowa celebryta - ciągle pikuś
ale że ja, wzorem mojej idolki Anji Rubik zaprojektowałam dla nich mini kolekcję i to w tym samym czasie co idolka - WOW !!!
Nawet jak to piszę trudno mi w to uwierzyć.
Ale mam dowód.
Na szczęście moje, w trakcie ostatniej wizyty moich cudnych czytelniczek postanowiłam (nie widząc do tej pory czym skuszona - dziś już wiem że to opacznością bożą się nazywa) podzielić się pomysłami na kreacje do świątecznej kartki moich Panien B. I głęboko wierzę, że koleżanki pamiętają niebieściutką spódniczkę z tiulu i dzianinowe błękitne sweterki......
Ponieważ ich wersja w rozmiarze super wielkim (ludzkim) dla niepoznaki już nie jako błękitna ale w pudrowym różu wisiała na wieszakach szacownego Moh**to.
Jak wielkie to zaskoczenie było, w połączeniu z nieukrywaną dumą - ja, wisząca na wieszakach, obok Anji Rubik.
Nawet przez moment się nie zastanawiając porwałam wieszaki do przymierzalni żeby uwiecznić ten bez wątpienia ogromny projektancki sukces.
I tylko może właśnie z tego powodu chwilowej bezmyślności połączonej z euforią, nie wpadłam na pomysł żeby do przebieralni zabrać ze sobą również byle jakie, ale szpilki, prezentuję się dość mało atrakcyjne w tych czarnych kaloszach, które w rzeczywistości są ładnymi półkozaczkami świetnie pasującymi do leginsów lub grubych rajstop, ale już nieco mniej do długiej tiulowej spódnicy :)
Moje drogie oto ja (nie tylko jako modelka ale przede wszystkim jako projektantka) for Moh**to ;) ;) ;)
Sodówa uderzyła do głowy.
Że niby zakładając bloga/blogi tak zapewniałam że anonimowo, że bez żadnych ustawek, że niby Dex, że niby pasja, że żadnej autoreklamy, że żadnego celebryctwa, żadnych self'ie.
I co?
No jajco.
Na to chyba nie ma mocnych. Sława wciąga jak narkotyk.
Długo walczyłam z pierwszą wymówką.
Bo niby gołe giry w krótkich spodenkach podczas zabaw z zimną wodą na początku października to taki nasz ewenement pogodowy. Taki, że aż warto było go uwiecznić. Przecież nigdy wcześniej nie miałam okazji latać po letniemu już w trakcie oficjalnie kalendarzowej jesieni.
Jedni pomyślą, że wymówka dobra jak każda inna, że w zasadzie z to z deczka naciągane było. Dla innych może to i nawet anomalia pogodowa którą warto było uwiecznić. Tak czy siak, podudzie, tylna szynka i bebzonik trafiły na bloga. Oczywiście z zapewnieniami i zaklinaniem, że to taki jeden jedyny jednorazowy wypadek, że nigdy więcej, w końcu wyjątek potwierdza regułę i bla, bla, bla....
Nie minęły dwa tygodnie a cielsko znów rzuciło się na wizję....
Bo to dwa tygodnie później, a pogoda znów letnia, tak letnia że szorty ponownie wyjrzały na świat, a przecież nawet nie połowa a już koniec października był.
Bo końcówka październik to raczej pierwsze puchówki nieśmiało wyzierające z tłumu przechodniów, pierwsze skromne szaliczki owinięte na szyjach, czasem szydełkowa czapka naciągnięta na głowę. A ja w T-shircie, krótkich szortach i klapeczkach przesadzam lilaki czy liliowce.
No trzeba uwiecznić.
I nawet nie starałam silić się na oryginalność z nowym pretekstem. Minimalizm wysiłkowo-kreatywny kompletny. Skoro pogodowa wymówka była wystarczająca wcześniej będzie musiała wystarczyć i teraz.
Nie obyło się bez kolejnego zaklinania rzeczywistości. Kolejny wyjątek, jeden jedyny, że się nie powtórzy, że to ostatnie z ostatnich. Tak, dobra w tym zaklinaniu jestem.
Aktywność na blogu spadła do zera to i rzeczywiście pokus na kolejne promowanie moi (czytaj mła z francuska :P ) jakoś nie było. Warunki sprzyjające dla nówki celebrytki bez silnej woli.
Bo czytelniczkom pragnę napomknąć lub przypomnieć że z celebryctwem jest jak z wampiryzmem (wersja zmierzchowa). Nowa sytuacja życiowa zdecydowanie zwiększa apetyt i czyni spotęgowanie musu celebrytowania.
Więc żyłam tak sobie na uboczu od pokus wszelakich, bez pretekstów i kolejnych wyjątkowych sytuacji, anomalii pogodowych czy każdego innego powodu aż tu nagle....
Już zdecydowanie z nożem na gardle, w trakcie akcji "jednak przyjeżdzam na święta więc tak, wybierz się do sklepu po prezenty dla mnie" (bo jeszcze na początku grudnia zapewniana byłam że Wasza Wysokość Siostrzycza jednak nie będzie w stanie przyjechać w okresie Bożego Narodzenia) w szale latania po centrach handlowych wpadam do mojego ulubionego Moh**to i oczom nie wierzę.....
że mam bloga - pikuś
że mam dwa blogi - dalej pikuś
że już samodzielnie cielsko własne tam wrzucam jak rasowa celebryta - ciągle pikuś
ale że ja, wzorem mojej idolki Anji Rubik zaprojektowałam dla nich mini kolekcję i to w tym samym czasie co idolka - WOW !!!
Nawet jak to piszę trudno mi w to uwierzyć.
Ale mam dowód.
Na szczęście moje, w trakcie ostatniej wizyty moich cudnych czytelniczek postanowiłam (nie widząc do tej pory czym skuszona - dziś już wiem że to opacznością bożą się nazywa) podzielić się pomysłami na kreacje do świątecznej kartki moich Panien B. I głęboko wierzę, że koleżanki pamiętają niebieściutką spódniczkę z tiulu i dzianinowe błękitne sweterki......
Ponieważ ich wersja w rozmiarze super wielkim (ludzkim) dla niepoznaki już nie jako błękitna ale w pudrowym różu wisiała na wieszakach szacownego Moh**to.
Jak wielkie to zaskoczenie było, w połączeniu z nieukrywaną dumą - ja, wisząca na wieszakach, obok Anji Rubik.
Nawet przez moment się nie zastanawiając porwałam wieszaki do przymierzalni żeby uwiecznić ten bez wątpienia ogromny projektancki sukces.
I tylko może właśnie z tego powodu chwilowej bezmyślności połączonej z euforią, nie wpadłam na pomysł żeby do przebieralni zabrać ze sobą również byle jakie, ale szpilki, prezentuję się dość mało atrakcyjne w tych czarnych kaloszach, które w rzeczywistości są ładnymi półkozaczkami świetnie pasującymi do leginsów lub grubych rajstop, ale już nieco mniej do długiej tiulowej spódnicy :)
Moje drogie oto ja (nie tylko jako modelka ale przede wszystkim jako projektantka) for Moh**to ;) ;) ;)
A już tak zdecydowanie na marginesie (w ramach wyjaśnień do etykiet wpisu) Panny B wystąpią na świątecznej kartce w nowo powstającej kolekcji (co nie przeszkodziło Moh**to już jej kopiować) "Winter is coming"
Ale czad:) codziennie sprawdzałam czy coś nowego pojawiło się, aż tu nagle taka bomba. Wiedziałam, że świetnie projektujesz:) Ps. wyglądasz cudnie DG
OdpowiedzUsuń;) no patrząc na to zestawienie góry z dołem to zdecydowanie widzę na zdjęciach elegancką, modną damę..... ze wsi ;P cała ja
UsuńNo rozchichrałam się przy tym wpisie, ale szacun jest przyznaję - bo czy jest lepsze uczucie niż ten triumf, kiedy widzisz, że masz taki sam pomysł co Twój Idol :)? Zresztą nie raz i nie dwa wzdychałam nad Twoimi projektami, że nie ma takich w moim rozmiarze :(( a tiulowa spódniczka to śliczność i w rozmiarze mini i maxi, kupiłaś sobie te pudrowe cudo? ag
OdpowiedzUsuńA co do selfie nawet z tym nie walcz, bo wygrać nie da rady, a jest frajda to po co sobie żałować :)))
nie, nie. nie kupiłam. Metr tiulu kosztuje 8-10 pln, spódniczka 180pln.
OdpowiedzUsuńMyślałam nad pudowym sweterkiem, ale wolałam kasę wydać na prezenty :) Podobno dawanie daje więcej przyjemności niż kupowanie sobie samemu :P