Cztery kupki ubranek przyszykowane z wieczora - jedne na drobne korekty, drugie na doszycia rzepów, trzecie na dokrojenia kolejnych szczegółów do koszul, czwarte na grube szycia.
Budzik ustawiony na 6:00, tak żeby nasłuchiwać czy wszyscy opuszczają mieszanie. Żeby mieć 100% pewności. I znów klapa.
Nie dość, że wstałam już o 5:30 to jeszcze tak skrupulatnie rozłożone stosiki musiały znów wrócić do jednego kosza. Będą czekać kolejne kilka dni na nową szansę.
Bo to na prawdę nie jest takie proste i zdaję sobie sprawę z tego, że się powtarzam, ale jak się tego nie zobaczy na własne oczy to czasem trudno zobaczyć w wyobraźni. Postanowiłam więc, że w końcu ten widok Wam zmaterializuję przy pierwszej nadarzającej się okazji. I się nadarzyła. Ale to, co za chwilkę zobaczycie, to i tak mały ułamek tego co może się stać z każdym przyzwoitym pokojem w trakcie takiej pracy :).
Bo u mnie brakuje tam jeszcze dwóch kartonów z dużymi kawałkami materiałów (a i one jeszcze przecież lądują na ziemi, żeby cos z nich powycinać)
I co?
niezły burdelik...
Mam nadzieje, że już w pełni rozumiecie dlaczego muszę mieć pusto w domu żeby zabierać się za garderobę dla moich panien B.
Tymczasem nadal w wersji mini - akcesoria higieniczne....
:D
Na szczęście nie jestem jeszcze tak sfiksowana żeby robić malutkie tamponiki, na dodatek w wersji kolorowej. Zgadniecie co to jest?
ŚWIECZKI
Pozdrawiam